niedziela, 28 kwietnia 2013

Animal Planet - 30.000 wejść!

Dzień dobry... wiecie co? Jest +30.000 wejść na tym blogu!!! Lili cały dzień dzisiaj tłumaczę że jest 300.000 wejść ale ok xD Dziękuje wam za to wszystko, nigdy nie sądziłam ze aż tak daleko dojdę a dzięki wam to się udało!!!
Ogólnie zaczęłam krzyczeć jak już było kilka wejść więcej... do tego wczoraj pobiłam największy rekord na blogu! Nie pobije już go... na pewno mi się nie uda xD Wczoraj dzięki 4funTv czego sie nie spodziewałam ale bardzo dziękuje wam :* Więc dzięki temu że dali link do mojego bloga to miałam 667 wejść! MEGA WIELKIE DZIĘKI LUDZIE ZA WCHODZENIE NA TEGO BLOGA! ♥
Akcja #BTRComeToPoland która odbyła się wczoraj przeszła całkiem dobrze... tylko nie trafiliśmy czasowo a szkoda. Tak bardzo wkurzyłam się na limit że zrobiłam pewną rzecz której nie żałuje... znaczy moja i Julii prywatna akcja zacznie się dopiero w poniedziałek o 16:00 więc trzymać kciuki xD
Chce właśnie podziękować wszystkim którzy tak dzielnie pomagali w tej akcji! Było nas dużo i daleko zaszliśmy! ♥
Nie wiedziałam co dodać a z pisaniem mam ostatnie coś ciężko więc oto moja stara jednorazówka którą napisałam kiedyś xD Jest to moja pierwsza fantastyczna jednorazówka wiec najlepiej nie wyszła xD Postaram się obiecuje! Miłego czytania tego długiego litania... "Animal Planet" PS. Przypominam o tym że wczoraj był dodany 66 część :D

Jednorazówka fantastyczna wiec się nie śmiać xD Inspiracja to chyba Avatar i rozdział Sylwii… zwłaszcza ten filmik xDDD. Zapraszam!!! :D
----------------------------

Każdy człowiek ma swojego duchowego przewodnika. Zwierzę które odzwierciedla daną osobę. Gdyby tak zamienić się w swoje zwierze?
W piękną zimową noc życie ósemki osób zmieniło się na zawsze… Matka natura wybrała ich na ważną misje. Niebezpieczeństwo, miłość, zabawa… może i nawet śmierć.
- Mamy dane tych osób które będą się nadawać – powiedział jeden z skrzatów. Matka natura która siedziała w podziemiach poszukiwała idealnych osób, które pomogą jej w walce.
- Przenieście ich w noc lasu… zajmę się nimi – odpowiedziała Matka Natura.

*Z punktu widzenia Logana*

Poczułem straszny ból głowy i zimno. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się zdziwiony… byłem w lesie! Jak ja się tu znalazłem?! Wstałem jednak coś mi nie pasowało… stoję na 4 łapach… łapach?! Jestem wilkiem!!! Jak to możliwe?!
- Znowu sen… więcej nie chodzę na żadne imprezy… - warknąłem i zacząłem się oglądać. Mogę mówić… to jest niesamowite. Wystraszony próbując się wydostać z lasu poszedłem przed siebie.
- Hallo! Jest tu ktoś?! Ludzie pomocy! – usłyszałem głos jakieś dziewczyny. Pewnie ktoś się tu zgubił… Schowałem się za drzewem aby jej nie wystraszyć.
- Głupie łapy… ja się pytam czemu wyglądam jak debil – dziewczyna zaczęła mówić sama do siebie i wtedy zobaczyłem lisa… trochę dziwnego lisa. Miała 3 ogony, cała biała, taka jak z bajki… Wyszedłem z ukrycia wtedy lis mnie zauważył.
- Matko wilk! Znam… eeee… karate! Taaa dużo zrobię – zakopała się w śniegu.
- Nawet jeśli jesteś biała to cie widać… tyłu nie schowałaś – zaśmiałem się.
- Ty mówisz… To nie normalne u wilków – otrzepała się i podeszła do mnie.
- Powiem ci coś ale się nie śmiej… jestem człowiekiem! Obudziłem się w tym lesie jako wilk! – spojrzałem przerażony na nią.
- Ty też? – zapytała zdziwiona.
- No to siedzimy w tym razem… miło Logan jestem, więcej nie pije – podałem jej łapę a ona w nią uderzyła z śmiechem.
- Dajemy na ogony – zaśmiała się i uderzyła mnie z ogona w pysk – sorka Logan xD Jestem Pati
- Słyszę ludzi słyszę ludzi! – usłyszeliśmy inną osobę i wtedy znikąd pojawił się kojot… dobra naprawdę więcej nie pije!
- Matko kojot! –krzyknęliśmy z Pati i schowaliśmy się w śniegu.
- Wilk! Lis!... ej czytałem kiedyś taką książkę… albo o psie i lisie – zastanowił się kojot a my na niego spojrzeliśmy.
- Też człowiek, obudziłeś się w lesie jako kojot, nie ogarniasz nic – zapytała Pati.
- Ehem… - pokiwał głową robią dziwna minę.
- Jestem Logan a lis to Pati… - podałem łapię kojotowi – i nie wal z ogona…
- Kendall miło mi – jęknął – co się tu dzieje?
- Nie mam pojęcia – odpowiedziałem. To jest dziwne ze jestem wilkiem… i nie jestem jedyny. Coś się musiało stać tylko nie wiadomo co.

*Z punktu widzenia Angel*

Przewracałam się z jednego boku na drugi nie wiedząc co zrobić. Jakoś nie wygodnie mi na tym łóżku. Zrezygnowana otworzyłam oczy gdy zauważyłam że jestem jakieś 50m nad ziemia! W gnieździe! Co ja tu robię?! Siedziałam na jakieś skale a niżej był ogromny las… wystraszona cofnęłam się i potknęłam o jakiegoś ptaka… czerwonego ptaka.
- Proszę nie budź się… proszę – szepnęłam wystraszona kiedy zauważyłam pióra… i szpony. Rozstawiłam ręce a zamiast nich były skrzydła! Jestem orłem!!!!
- Oddawaj to… - szepnął ten dziwny ptak machając szponami. Wystraszyłam się ponieważ zaczął świecić na czerwono… jakby się palił!
- Człowieku! Znaczy… ptaku.. czy czym tam jesteś… palisz się! – walnęłam go a on przestraszony spadł z gniazda lecąc w dół. Zniknął gdzieś w chmurach… Nie mówicie ze go zabiłam!
Wtedy zobaczyłam płomienną strzałę która leciała w górę. To był ten ptak… wygląda jak feniks… ale one przecież nie istnieją.
- Wow – szepnęłam patrząc na płonącego ptaka który wylądował w gnieździe koło mnie.
- Jak to możliwe ze ja latam?! – krzyknął zdziwiony i trochę wystraszony.
- Chociaż się nie palisz – zaśmiałam się niewinnie – cześć jestem Angel – uśmiechnęłam się. Pewnie to dziwnie wyglądało skoro jestem orłem.
- Fajne imię… ja to Carlos – wymachiwał skrzydłami i uderzył się kilka razy w dziób – to nie sen…
- Powinnam leżeć w łóżku i spać a nie być orłem! – rozstawiłam skrzydła.
- Ty chociaż się nie palisz… moi rodzice mnie zabiją widząc że jestem ptako-czymś – powiedział Carlos.
- Trzeba coś zrobić – zaczęłam – przecież nie możemy zostać ptakami!
- Może jakby zlecieć do lasku i poprosić kogoś o pomoc – jęknął Carlos patrząc w dół.
- Żeby nas myśliwi pozastrzelali! Teraz jest sezon na łowy… do tego kto ci uwierzy że jesteśmy ludźmi… - spojrzałam na niego.
- Masz jakiś lepszy pomysł?
- …nie? – zaśmiałam się niewinnie patrząc w dół - lecimy?
- Zaczynaj – powiedział i popchnął mnie, wtedy spadłam i leciałam w dół. Rozłożyłam skrzydła i wzniosłam się w górę.
- Zamorduje cię! – pogroziłam mu na co on wyleciał z gniazda i razem polecieliśmy prosto w stronę wodospadu.

*Z punktu widzenia Sylwii*

Czuje że jestem mokra… nie mówcie ze moja kochana siostra znowu wylała na mnie wiadro z wodą bo ją uduszę. Usłyszałam po chwili ryk.
- Vai zamknij mordę! – przekręciłam się i uderzyłam w coś. Szybko otworzyłam oczy i zobaczyłam śnieg oraz skałę… w moim pokoju skała?
- To ty Sylwia? – usłyszałam Vai która zaczęła mnie cisnąć po brzuchu.
- Vai debilu nawet mi spać nie dasz! Dźgasz mnie w brzuch – spojrzałam na nią i zobaczyłam lamparta… chwila co?!
- Jestem kotem! Ty też! Jesteśmy kotami! – zaśmiała się i zaczęła skakać – jestem lampartem! Wraaaaau! – zawarczała tak ze aż ptaki spłoszyła xD
- Jak to możliwe – spojrzałam w rzekę która płynęła koło nas. Byłam panterą… taką słodziutką *O*
- Nie wiem jak ale to jest boskie! Jestem taka drapieżna – zaczęła się skradać i rzuciła się na śnieg.
- Nie przeraża cie to ze jesteśmy zwierzętami!? Wiesz to trochę dziwne bo… jesteśmy ludźmi! – opryskałam ją wodą i podeszłam. Usłyszeliśmy głośny ryk i naszym oczom ukazał się lew… o kurwa lew! D:
- Zjedz ją… jest drapieżna – szepnęłam pokazując łapą na Vai.
- Jesteśmy w dwie! I do tego lampart i pantera! Damy z nim radę! – ustawiła się w pozycji bojowej pewna siebie.
- Cześć dziewczyny… wiecie może czy nie ma tutaj jakiegoś lusterka? W ogóle grzywki nie widziałem od rana – zamruczał lew zarzucają grzywą. Matko boska jaki on słodki… i te jego oczy… aż miałam ochotę krzyczeć!
- Masz rzeczkę wiec patrz tam – jęknęła Vai – w ogóle jak ty gadasz?
- Może dlatego bo jestem człowiekiem – podszedł do rzeki i zaczął się oglądać – jestem James – uśmiechnął się do nas promiennie a mi aż łapy się ugięły.
- Czee…czeeeść… jesteeem… jeeestem… - nie mogłam wydusić żądnego słowa! Sparaliżowało mnie!
- Ja to Vai a to coś to moja siostra Sylwia… znalazłyśmy się tu rano jako kociaczki – ruszyła łapą niebieska… teraz już nie jest niebieska bo jest lampartem… dziwnie to wygląda.
- Śliczna pantera z ciebie – powiedział James do mnie a ja aż zamruczałam na co Vai tylko przewróciła oczami.
- Bez żadnych gwałtów godowych mi tu – zaśmiała się a ja rzuciłam się na nią.
- Dziewczyny spokojnie – lew odsunął mnie od Vai – trzeba jakoś się odczarować…
- Racja – zaczęłam się do niego łasić na co on tylko się szeroko uśmiechną.
- Chciałam tylko imprezę dzisiaj a dałeś mi gwałt typu Animal planet! – spojrzała w niebo Vai.
- Idziemy w głąb lasu to może coś lub kogoś znajdziemy – uśmiechnęłam się i zaczęłam iść przodem przed siebie.
- Twoja siostra seksownie rusza ogonem – zamruczał James do Vai… jak miło że to słyszałam ^^
- Gdzie się tam patrzysz zboczeńcu! – Vai popchnęła Jamsa który się wywalił w śnieg. Nie wierze że jesteśmy zwierzętami! Do tego ten James… mrrrr… eeee nie słyszeliście tego xD

*Z punktu widzenia Kendalla*

- To jest she Wolf który ma na imię Logan! Kłaniajcie się ludzie! – śpiewała Pati skacząc po kamieniach i w śniegu.
- Jestem chłopakiem! – warknął Logan.
- Udowodnij – spojrzała na niego.
- Nie wystarczy ci że ma na imię Logan? – zapytałem idąc za nimi.
- Mam coś czego nie masz… nie będę ci tłumaczyć – jęknął wykończony.
- Wiesz… mam 19 lat i się orientuje o co ci chodzi – zaśmiała się nadal idąc. To jest jakieś dziwne… Wczoraj jeszcze byłem z braćmi na imprezie a dzisiaj jestem kojotem i spotkałem lisa i wilka którzy też są ponoć ludźmi… Szczerze to fajnie ich poznać.
- Robi się już ciemno a nie widać końca… Rozbijmy gdzieś obóz czy coś – powiedział Logan. Faktycznie powoli zaczęło robić się ciemno. Znaleźliśmy jakąś jaskinie w którym jakimś cudem zrobiliśmy ognisko i leżeliśmy.
- A jeśli już na zawsze będziemy zwierzętami? – szepnęła Pati otulając się swoim ogonem.
- Musi być jakiś sposób aby się odmienić… Nie ma wyjścia – spojrzałem w ognisko.
- Skoro mamy dużo czasu to poznajmy się lepiej – zaczął Logan – dziewczyny mają pierwszeństwo
- Jestem Patrycja Majewska, z pochodzenia Polką. Mam 19 lat i mam zamiar iść na prawo do Los Angeles – uśmiechnęła się szeroko – ogólnie jestem miła, pomocna ale wkurzająca… uwielbiam się śmiać a kiedy jestem smutna to sprawia że czuje się jak idiota. Nie cierpię chamstwa chociaż czasami taka jestem, kocham żartować no i zawsze widzę jakieś „ale”, przeważnie mam inne zdanie od innym.
- Logan Henderson, mieszkam w  Teksasie. Mam 23 lata i jestem przeważnie rozważny i mądry ale czasami mam głupie pomysły. Trochę nieśmiały jestem – powiedział po chwili Logan.
- Kendall Schmidt, z Kansas. Mam 22 lat i uwielbiam śpiewać oraz grać na gitarze. Czasami jestem spokojny, myślę realistycznie i mam 2 starszych braci – spojrzałem w ognisko i zamknąłem oczy. Chciałbym znowu być człowiekiem…
- Co to jest? – zapytała nagle Pati wychodząc z jaskini i patrząc na niebo.
- Pełnia jest?! – warknął Logan i wdrapał się na górę jaskini po czym zaczął wyć jak idiota.
- Możesz ciszej? – spojrzałem na niego zatykając łapami uszy.
- Nie chodzi o to… Spójrzcie na niebo – spojrzeliśmy i zobaczyliśmy czerwoną strzałę, trochę dziwne zjawisko.
- Logan zamknij się już! – krzyknąłem kiedy wilk zaczął wyć coraz głośniej.
- To nie moja wina! Musze to robić – zawył i po chwili usłyszeliśmy ryk… ryk lwa w środku lasu?!
- Boże – jęknęła Pati i szybko się schowała w jaskini. Musimy jakoś przeżyć tej nocy i modlić się ze nas coś nie zje…

*Z punktu widzenia Vai*

Nadal dreptaliśmy szukając schronienia i pomocy. Pewnie dziwny widok spotkać lamparta, panterę i lwa w środku lasu. Zmęczona położyłam się na śniegu.
- Vai rusz dupę – popchnęła mnie Sylwia.
- Nie chce mi się… spać! – warknęłam zakrywając się śniegiem.
- Chcesz na tym zimnie leżeć? – podniósł brew James.
- Pragnęłam tego od zawsze – wystawiłam mu język i usłyszałam wycie wilka. Nie dziwie się jest pełnia.
- Tu są wilki? – zapytała trochę wystraszona Sylwia chowając się za Jamsem.
- Jak się zlękła – zaśmiałam się nadal leżąc.
- Wystraszę je… Spokojnie – powiedział grzywacz i warknął jak najgłośniej. Wilk przestał wyć a ja chyba ogłuchłam.
- Powaliło cię?! – krzyknęłam chowając głowę w śnieg.
- Co?! – powiedziała Sylwia.
- Co?! – spojrzałam na nią.
- Co mówisz? – zapytała.
- Co?!
- Ale o co chodzi?!
- Głuche jesteście… - usłyszałam Jamsa który się zaśmiał. Zaszliśmy na jakaś polankę gdzie nie było aż tak dużo śniegu. Położyłam się i spojrzałam w niebo. James leżał koło Sylwii tuląc ją swoim ciepłym futrem.
- Też bym chciała… Zimno mi – jęknęłam zmęczona.
- Masz pecha – wystawiła mi język Sylwia. Usłyszałam jakiś pisk… jakby ptaka. Ptaka phahaha… dobra powaga. Widziałam czerwoną strzałę która zbliżała się do nas. Wystraszona wstałam i poleciałam do tych kochasiów.
- Meteor! – wskazałam na niebo i wszyscy zaczęliśmy krzyczeć. Jednak wylądowały koło nas dwa ptaki. Jeden orzeł a drugi jakiś inny… czerwony który się palił! Wow *O*
- Lwy! – krzyknął orzeł.
- Wypraszam sobie jestem lampartem – przewróciłam oczami.
- Gadające! – odezwał się feniks.
- To też gada! Gadające ptaki! – krzyknęła Sylwia.
- Ta pantera przemówiła!
- I ten ptak też!
- Żyrafa! – warknęłam a oni dziwnie się na mnie spojrzeli.
- Gdzie? – zapytał James rozglądając się.
- Kim jesteście? Ludźmi? – spojrzałam na nich a ptaki pokręciły głową na „tak”. Zebraliśmy kilka gałęzi aby zrobić ognisko. Ten płonący ptak tak się rozpalił że na tym kawałku gdzie spaliśmy, śnieg się roztopił i było widać trawę. Też bym tak chciała! Usiedliśmy się przy ognisku.
- To w ogóle kim jesteście? – zapytałam patrząc na nich.
- Ja jestem Angel Kamińska, jestem z Polski. Często uciekam z domu ponieważ moi rodzice mnie irytują, chce studiować w Los Angeles. Mam 19 lat – powiedziała Angel jako pierwsza.
- Dobra teraz ja! – zaśmiał się feniks – Carlos Pena. Mieszkam w Columbii i mam 23 lata. Trochę taki walnięty i uwielbiam świetnie się bawić. Mówią że jestem trochę nadopiekuńczy ale jakoś mi to nie przeszkadza. Kocham swój kask który został w domu…
- Jak ja! – krzyknęłam – no kasków nie lubię ale jestem mega wariatką, kocham imprezy! Trochę taka walnięta ale to w sobie lubię… Ogólnie jestem Violette Goldie i jestem z Włoch. Ta pantera to moja siostra która jest o rok młodsza. Taaak mam aż 20 lat i mam niebieskie włosy których nie widać! No mam też piłę – wyszczerzyłam się – i zawsze chciałam być lampartem!
- Vai ty lepiej więcej nie gadaj bo już ci odbija… No niestety to moja durnowata siostra Vai, a ja jestem Sylwia Habińska, akurat ja urodziłam się w Polsce. Vai została w Włoszech aby się uczyć a ja mieszkałam z dziadkami. Ja mam nazwisko po mamie a ona po tacie. Mam małą obsesje na punkcie włosów, nie lubię horrorów bo są straszne, ale wariuje podobnie jak ta stara – wskazała na mnie z śmiechem.
- Ostatnia osoba czyli ja, James Maslow jestem z Nowego Yorku, mam 22 lata i chce zostać modelem. Kocham dbać o sobie, swoje włosy i chodzić na siłownie jak można. Można by stwierdzić że jestem flirciarzem – zaczął James.
- Masełkooo – zaśmiałam się patrząc na niego.
- Też lubisz grzyweczki? – Sylwii aż zabłysnęły oczy.
- No tak… Bardzo – uśmiechną się do niej. Matko grawitacja ich tak przyciąga jak nikogo. A ja tutaj sama… Proszę ja chce chłopaka!

*Z punktu widzenia Pati*

Wreszcie nastał świt… Nie wyspałam się za bardzo ponieważ nocą dopiero dostałam energii jak nigdy. Zobaczyłam że chłopacy jeszcze śpią. Ta akcja jest strasznie dziwna, jestem jakimś zmutowanym lisem! Oni chociaż są jacyś normalni, a ja? Jak zwykle wyjątek… Przeciągnęłam się i wyszłam z jaskini. Słońce dopiero wschodziło ale nadal było widać księżyc. Pewna siebie podeszłam do rzeki gdzie była woda i zaczęłam pić. Pełnia księżyca a tak bardzo mnie przyciągała… ciekawe dlaczego. Fajnie to wygląda kiedy księżyc i słońce są widoczne w tym samym czasie na niebie… Chociaż to przeciwieństwa, jak ogień i lód. Usłyszałam po chwili dziwny hałas, przestraszona zaczęłam się rozglądać jednak nic nie widziałam za bardzo. Zamknęłam oczy próbując usłyszeć czy ktoś nie idzie. Znowu ryk… to niemożliwe aby w lesie były tygrysy czy lwy! Zobaczyłam tą samą strzałę która ukazała się na niebie w nocy. Tak fajnie się na nią patrzało… niesamowita.
- Pati gdzie jesteś? – usłyszałam głos Kendalla. Szybko oderwałam się od patrzenia w niebo i pobiegłam w kierunku jaskini gdzie czekali już chłopacy.
- Co się stało? – zapytałam patrząc na nich.
- Ruszamy… Czuje ze zbliża się ktoś – szepnął Logan. Trochę wystraszona zaczęłam za nimi iść w głąb lasu. Ten śnieg był straszny… Z jednej strony przydaje się a z drugiej przeszkadza. Dotarliśmy na polane gdzie o dziwo była trawa, oraz tygrysy… Że jak?!
- Bez gwałtownych ruchów… Jak nas usłyszą to po nas… - szepnął Kendall odsuwając się od nas.
- Ale zajebisty wilk! – usłyszeliśmy lamparta który podniósł głowę i po chwili wszyscy na nas spojrzeli.
- To była wina Kendalla… On zaczął gadać! Udajmy nieżywych! – krzyknęłam przerażona.
- Żeby nas zjedli?! Jesteśmy ludźmi… znaczy zwierzętami na razie, nie jedzcie nas – mruknął Logan cofając się do tyłu.
- Ludzie?! To jak my! – zaśmiała się pantera.
- Jestem Vai – podszedł do nas lampart – miło poznać wilka, kojota i liska ^^
- Jestem Pati – powiedziałam – kojot to Kendall a wilk, Logan.
- Oooo super! – Vai szeroko się uśmiechnęła i spojrzała na Logana który odwzajemnił uśmiech. Tak słodko razem wyglądali.
- Ja jestem Sylwia, siostra tego czegoś a lew to James. Jeszcze jest Angel – wskazała na orła który do nas podleciał – Ej a gdzie Carlos?
- Poleciał gdzieś o wschodzie słońca – jęknął James.
- Cześć Angel – wyszczerzył się Kendall a dziewczyna czy tam orzeł zrobiła słodką minę. Teraz wszyscy się podrywają… Czuje się dziwnie, ale to jak zawsze.
- Wiecie w ogóle czemu jesteśmy zwierzyną? – zapytał James.
- Nic nie wiemy – wzruszył ramionami Logan.
- Kuźwa głodna jestem… - jęknęła Vai łapiąc się za brzuch.
- Możemy się rozdzielić i poszukać jakiegoś jedzenia – uśmiechnął się Kendall.
- To ja idę z Sylwią! – zaśmiał się James, leciutko się do niej przyłasił i poszli w głąb lasu.
- Zakochana para się znalazła… Idziemy razem Logan? – zapytała Vai robiąc minę smutnego kotka.
- Z tobą zawsze – odpowiedział i również oddalili się.
- Tak Kendall idź z Angel, zostawcie mnie samą, chętnie poczekam na was – uśmiechnęłam się do nich z znudzoną miną.
- …dzięki! – krzyknęli i pognali przed siebie.
- Taaak kocham być samotna, najlepsza rzecz na świecie – położyłam się na trawie patrząc w niebo. Może zaraz wrócą… taaa chciałabym.

*Z punktu widzenia Angel*

Razem z Kendallem szliśmy aby poszukać czegoś do jedzenia. Jest zima wiec będzie ciężko cokolwiek znaleźć… Nasza ósemka wpadła w niezłe kłopoty ale jak mamy sobie dać radę?! Nie wiemy czemu to się stało…
- Nic przez ten śnieg nie widać – jęknął Kendall idąc koło mnie.
- Wątpię ze coś tutaj znajdziemy – wzruszyłam skrzydłami.
- Chociaż możemy zebrać jakieś gałęzie na ognisko czy coś – zaśmiał się i zaczął kopać w śniegu aby coś znaleźć. Kendall jest strasznie słodki ^^
- Nie lepiej zabrać te z drzewa? – zapytałam wskazując na stare, wysuszone drzewo.
- Też tak można… Jesteś genialna Angel! – uśmiechnął się.
- Dzięki – zrobiło mi się tak ciepło w brzuchu. Jezu co ten chłopak ze mną robi! Leciutko uniosłam się do góry i dziobem urwałam kilka gałęzi. Chłopak usiadł na ziemi i popatrzał na mnie. Miałam wrażenie że zaraz zje mnie wzrokiem.
- Jeszcze ta po lewej! – krzyknął a ja z gracją zerwałam tą gałąź i wyładowałam.
- To było niesamowite – pozbierał gałęzie z uśmiechem. Matko chyba zaraz oszaleje! Nagle kojot stanął przy drzewie i zaczął się uważnie przysłuchiwać.
- Słyszysz to? – zapytał podnosząc głowę.
- Też cie kocham – zaśmiałam się i szybko ogarnęłam co on powiedział – znaczy… eeee… ale co słychać?
- Te odgłosy z drzewa, to dziwne – podeszłam do niego i przysłuchałam się. Jakby płacz jakiegoś dziecka… Co tam dziecko robi?!
- Trzeba tam wejść! Tylko jak – zastanowiłam i zauważyłam u góry wielką dziuple – wiem jak możemy to zrobić…
- Za wysoko abym tam wszedł – wzruszył łapami. Poleciałam do góry, chwyciłam go pazurami i podleciałam do dziupli. Chłopak wszedł do środka i usłyszałam tylko trzask. Matko a jak coś mu się stało!
- Kendall wszystko ok?! – zapytałam wystraszona.
- Coś tu jest na dole… Chodź! – usłyszałam go i niepewnie wleciałam do środka. Na samym dole był jakby tunel. Pełno światełek i nie było widać końca…
- Tu jest dziwnie – szepnęłam i chciałam wylecieć jednak za nami była ściana… jakbyśmy nie mogli wyjść.
- Nie bój się Angel – podszedł do mnie Kendall – jestem z tobą – przytulił się do mnie.
- Dobrze Kendall, spróbuje – uśmiechnęłam się leciutko. Usłyszeliśmy jakieś krzyki i kroki… te osoby zbliżały się do nas…
- Ktoś tu idzie – powiedział Kendall, stanął przede mną i zaczął warczeć – ochronie cię
- Mhm… - odsunęłam się tak ze opierałam się o ścianę. Kendall jest taki słodki że wolałby stracić życie za mnie… Czuje jakbym miała umrzeć z szczęścia! Nagle poczułam ze kreci mi się w głowie… i ciemność…

*Z punktu widzenia Jamsa*

Szukaliśmy jakiegoś jedzenia już dość długo. Szczerze to ciężko się skupić na szukaniu kiedy koło ciebie jest taka dziewczyna. Zbytnio nie obchodziło mnie ze jej nie widziałem jako człowieka ale była słodka i miła… głupio to zabrzmi ale chyba się zakochałem.
- To James… chcesz być modelem… czyli aż taki ładny jesteś? – zapytała słodko się uśmiechając.
- Inni mówią że tak, jestem boski – poruszałem brwiami.
- I strasznie skromny – przewróciła oczami i poszła przed siebie.
- Myślisz że jak się zmienimy w ludzi spotkamy się kiedyś? – podbiegłem do niej.
- Nie wiem… Boje się że wcale się nie odmienimy. Zostaniemy zwierzętami na zawsze – smutna spojrzała w podłogę – chciałabym wrócić do domu
- Obiecuje ci to że wrócisz – Sylwia spojrzała na mnie – nawet jeśli będę musiał cie zaprowadzić lub zginąć – uśmiechnąłem się leciutko.
- Jaki kochany jesteś – pisnęła i zaczęła się łasić. Spojrzeliśmy w oczy które zaczęły mnie hipnotyzować i zaczęliśmy się przybliżać kiedy nagle usłyszeliśmy jakieś krzyki.
- Co to było? – rozejrzałem się.
- Nie wiem… to było straszne – pantera schowała się za mną. Zauważyłem że w krzakach zaczęło się coś ruszać. Cofnęliśmy się kawałek kiedy z nich wyskoczył mały, czarny królik.
- To tylko króliczek – zaśmiałem się.
- Oooo jaki słodziutki – podbiegła do niego Sylwia. Królik nagle zaczął się zamieniać w jakaś wielką, straszną bestie. Sylwia wystraszona cofnęła się i zaczęliśmy uciekać. Bestia nie poddając się goniła nas strasznie długo.
- James on chce nas zabić! – krzyknęła Sylwia omijając drzewa.
- Nie zrobi tego. Obronie cie – odpowiedziałem kiedy nagle razem wpadliśmy w jakaś dziurę. Usłyszałem śmiechy i jakieś głosy… nagle zasnąłem.

*Z punktu widzenia Logana*

- Woda, woda, woda, woda… ooo woda! Kto by się tego spodziewał – jęknęła Vai kiedy szliśmy wzdłuż rzeki.
- Vai musimy znaleźć coś aby przenieść wodę do obozowiska i kilka ryb złowić – spojrzałem na nią.
- Weź to nudne – przymrużyła oczy – jestem lampartem! Powinnam straszyć ludzi w mieście a nie bawić się w las
- Masz coś do zwierząt leśnych? – warknąłem.
- Jesteście małe i nie straszne. Ja jestem drapieżna i mogłabym cie zjeść gdybym tylko chciała… ale tego nie zrobię bo cie lubię – uśmiechnęła się. Ona mnie lubi? Tak lubi, lubi czy jak przyjaciela?
- Ciekawe… Serio mnie lubisz? – spojrzałem na nią.
- Kochany jesteś wiec tak – wystawiła mi język i szczęśliwa spojrzała w wodę – jaki słodki ze mnie kotek ^^
- Jestem ciekawy dlaczego my – stanąłem koło niej i patrzyłem w nasze odbicie.
- Jesteśmy zajebiści i dlatego – wyszczerzyła się – ale chciałam być piosenkarką i chyba nic z tego…
- Śpiewający lampart to nie jest głupi pomysł… mogłabyś zjeść antyfanów – wzruszyłem ramionami.
- Dawałabym autografy łapą i pofarbowała futro – wybuchła śmiechem – jesteś genialny
- Słyszałem to kilka razy – uśmiechnąłem się.
- Ciekawe co reszta robi, pewnie się gwałcą… - kiwnęła głową.
- Dlaczego uważasz że wszyscy są zboczeni? – podniosłem brew.
- Bo ja jestem zboczona wiec dlatego – powiedziała radosna. Ona chyba nigdy nie traci uśmiechu z twarzy… ciągle uśmiechnięta, szalona, zwariowana. Taka dziewczyna to jest skarb i większość by chciała taką mieć.
- Słuchaj Vai… ty masz chłopaka? – zapytałem niepewnie.
- Miałam… jakiś miesiąc temu ale wiesz, papa – zaśmiała się – był sztywny nawet nie lubił mnie za to jaka jestem… byłam abym się z nim pokazała i chciał mnie przelecieć
- Nie jesteś zła przez to? – spojrzałem na nią.
- Goniłam go z piłą tak kilka dni ale jak trafił do szpitala to stwierdziłam ze dam spokój bo znowu na policje mnie podadzą. Policjanci mieli by radochę jakby znowu mnie zobaczyli – zaśmiała się słodko.
- Policja? – otworzyłem szerzej oczy.
- Jestem niegrzeczną dziewczynką – uśmiechnęła się cwano – tam jest jakaś skrzynka – podbiegła do niej i próbowała otworzyć. W pewnym momencie coś wynurzyło się z wody i chwyciło ją za łapy wciągając do rzeki.
- Logan! – krzyknęła Vai próbując się wynurzyć. Bez zastanowienia wskoczyłem do wody i próbowałem ją uwolnić. Jakaś macka nie chciała ją puścić wiec ugryzłem potwora. Wynurzyliśmy się jednak prąd był za duży abyśmy mogli się wydostać.
- Na końcu jest wodospad! – krzyknąłem.
- Ja nie chce umierać!!! – Vai próbowała dostać się na brzeg jednak się nie udało. Chwyciłem ją za łapę i razem spaliśmy w dół rzeki.

*Z punktu widzenia Carlosa*

Rano poleciałem ogarnąć teren czy jest gdzieś tutaj jakieś miasto. Niestety nic nie znalazłem tylko niekończący się las. Wylądowałem tam gdzie mieliśmy obozowisko i zauważyłem ze nikogo nie ma… dziwne jak wstałem to jeszcze wszyscy spali. Usłyszałem nagle jakiś szelest i oberwałem w głowę z patyka.
- Odejdź bo… bo… kuźwa jestem lisem ciekawe co ja zrobię – warknął lis który chował się za drzewem.
- Widziałeś jakieś tygrysy, lwa i orła? – zapytałem podchodząc.
- Nie zbliżaj się… jesteś jakiś dziwny, palisz się i no boje się – pisnęła i zaczęła się cofać.
- Jestem Carlos i nic ci nie zrobię – zatrzymałem się – ty też nic nie lepsza masz 3 ogony
- Wypraszam sobie jakoś nie chciałam być zmutowanym lisem – podeszła do mnie niepewnie – jestem Pati… szukasz Jamsa, Sylwii, Vai i Angel?
- Widziałaś ich? – rozejrzałem się.
- Poszli z Loganem i Kendallem szukać jedzenia i picia jakiś czas temu, no i zostałam sama – przewróciła oczami – nie zastanawiasz się czemu jesteś feniksem?
- A ty ze zmutowanym lisem?
- Nawet mi nie przypominaj… jak zawsze inna od reszty i nie wiadomo czemu – jęknęła smutna.
- Pati nie martw się – chciałem ją przytulić ale momentalnie odskoczyliśmy od siebie.
- Ała poparzyłeś mnie! – zaczęła masować się po łapce.
- Dziwne tylko ciebie to zabolało jak cie dotknąłem – kiwnąłem głową – przepraszam…
- Nic się nie stało – machnęła łapką i wsadziła ją w śnieg – chociaż mi się cieplej zrobiło
- Na pewno wszystko ok? Wyglądasz jakbyś miała zemdleć – podszedłem do niej.
- Od rana tak mam nie przejmuj się, do tego jestem śpiąca. Nocą jakoś lepiej się czułam – zaśmiała się. Strasznie miła ta dziewczyna, no i słodka… tylko jestem ciekawy jak to możliwe że ją poparzyłem.
Gadaliśmy już dosyć długo bo było widać zachód słońca, dlaczego tamci jeszcze nie wrócili.
- Martwię się, zaraz będzie noc a ich nie ma – rozejrzała się Pati.
- Wrócą spokojnie – uśmiechnąłem się leciutko.
- Super to wygląda jak jest jednocześnie księżyc i słońce – powiedziała Pati patrząc na niebo. Słońce zachodziło a księżyc zaczął się pojawiać.
- Przeciwieństwa jak ogień i woda – wzruszyłem skrzydłami.
- Porwali ich! – krzyknęła nagle Pati a ja nie ogarnąłem o co chodzi.
- Ale kogo?! – spojrzałem na nią przestraszony.
- No resztę… gdzieś zabrali, porwali, no nie wiem! Wiem to po prostu… ja to czuje – zrobiła smutne oczy.
- Wierze ci – pokiwałem głową z uśmiechem – wiesz gdzie oni są?
- Chodź za mną! – machnęła ogonem i pobiegła przed siebie.

*Z punktu widzenia Pati*

Omijając drzewa dobiegłam do wielkiego wodospadu. Nie wiem jak to się stało ale kiedy zamknęłam oczy poczułam ich energie… jakbym wiedziała co z nimi jest.
- Są za wodospadem! – krzyknęłam do Carlosa który wylądował.
- Ale jak… - zaczął ale ja mu przerwałam.
- Jest tam jaskinia i tak się dostaniemy – pobiegłam dróżką za wodospad, dokładnie to samo zrobił Carlos. Nie myliłam się, jest tutaj jaskinia i długi tunel który prowadził do nikąd. Feniks zabłysnął mocnej oświetlając korytarz i szliśmy przed siebie.
- Myślisz że na końcu tego korytarza coś jest? – Carlos zapytał niepewnie.
- Ja jestem tego pewna – wzięłam głęboki wdech. Zobaczyłam na ścianach diamenty które oświecały całą drogę. Było tak niesamowicie że aż szkoda iść dalej. Doszliśmy do wielkiego pomieszczenia gdzie chodziły jakieś krasnale czy coś i latały wróżki. Dobra trzeba odstawić napoje energetyzujące.
- Ty widzisz to co ja? – szepnął Carlos.
- Myślałam ze mam halucynacje – jęknęłam i zobaczyłam resztę. Wszyscy spali a koło nich była jakaś kobieta. Miała długie brązowe włosy, zieloną suknie i była przepiękna.
- Carlos, Pati jesteście – uśmiechnęła się na nasz widok.
- No siema? – zdziwiona spojrzałam na nią.
- Kim ty jesteś? – zapytał Carlos.
- Jestem Matką Naturą, wezwałam was w ważnej sprawie – pstryknęła palcami i nagle tamci się obudzili. Trochę mnie to wszystko już przerasta.
- Gdzie ta woda?! – rozejrzała się Vai.
- Co się stało i gdzie my jesteśmy? – zapytał Kendall.
- Witam was w centrum przyrody. Tutaj mieszkam i dbam aby nasz świat funkcjonował jak powinien. Pilnuje lasów, zwierząt, wody no i pogody – Matka Natura zaczęła nas gdzieś prowadzić. Poszliśmy za nią do jakiegoś pomieszczenia gdzie był ogromny ekran.
- To tylko sen, to tylko sen – szepnęła Sylwia.
- Raczej to nie sen – pokręciła głową Angel.
- Przez przypadek nie zamieniliście się w zwierzęta – zaczęła kobieta.
- To ty prawda?! Zamieniłaś nas aby się nabijać! – krzyknęła zła Vai.
- Nie przesadzasz Vai? – zapytał James.
- Posłuchajcie mnie… od kiedy istnieje ziemia, wybierana jest grupa ludzi która razem ze mną pilnuje porządku. Wasi przodkowie również byli strażnikami i teraz nastała wasza kolej. Postacie w których jesteście odpowiadają waszemu charakterowi – wytłumaczyła nam Matka Natura – Kendall, jesteś miły jednak umiesz walczyć o swoje, nie dasz wyprowadzić się z równowagi… Angel, jesteś wolna i opanowana, jednak kiedy się wkurzysz umiesz rozszarpać inną osobę… Logan, mądry i szalony… bywasz rozważny jednak nie zawsze umiesz panować nad tym. Violette, agresywna, niebezpieczna, nie umiesz poddać się bez walki i zawsze walczysz o swoje do samego końca. James, zapatrzony w siebie, który dla innego umie zaryzykować własne życie. Sylwia, rozważna jednak też agresywna, często chcesz mieć racje i postarasz się aby tak było. Carlos, próbujesz być spokojny jednak umiesz wybuchnąć kiedy ktoś cie zdenerwuje. No i Pati która z pozoru wydaje się grzeczna i miła, jednak w ostateczności umie zrobić wszystko aby pomóc innemu – opisała nas. Szczerze te opisy pasowały do nas… lisy są chytre i przebiegłe jednak ja jestem innym lisem.
- Niby co my mamy robić? – podniosła brew Sylwia.
- Jeden z moich pomocników się zbuntował i chce zaatakować, zniszczyć cały świat. Spali lasy, zatopi miasta a pomoże mu jego armia zmutowanych zwierząt… - powiedziała.
- Brzmi to jak w jakieś durnej kreskówce – zaśmiała się Vai.
- Jak cie zabiją też będziesz się śmiała? – zapytał Kendall.
- No może nie ale… to jest dziwne przecież! Jakiś zbuntowany krasnal czy coś chce rozwalić ziemię – przewróciła oczami Vai.

*Z punktu widzenia Sylwii*

To wszystko jest dziwne… bardzo dziwne. Jesteśmy zwierzętami i mamy walczyć z złym charakterem… ograniczam bajki fantastyczne jak się obudzę.
- Jego siedziba jest tutaj – wskazała na ekran a my zobaczyliśmy wielkie wzgórze… wystraszyłam się.
- Mamy tam iść? Sami? – zrobił wielkie oczy Logan.
- Boisz się? – zaśmiała się Vai.
- Nieeee… - pokiwał głową zdenerwowany.
- Jest to z 5 km na północ od nas, macie wejść do środka i zniszczyć go… nazwał się Zatruty Cień. Mógł się bardziej postarać ale ok – zaśmiała się Matka Natura.
- Wszystko ładnie, pięknie ale jak takie zwierzątka mają pokonać jakąś armię i tego ziomka ? – zapytała Pati.
- Niektórzy z was są waleczni jednak wy macie tajną broń – zaczęła – każdy z was ma swoją moc którą odkryje dopiero w odpowiednim momencie, musicie się nauczyć z niej korzystać – kiwnęła głową – a teraz wio wio pokonać złego gościa – wygnała nas z jaskini tak że znowu byliśmy w lesie. Jaka miła -.-
- Dobra damy radę – uśmiechnęła się Vai.
- Ehhh ludzie – obejrzałam się do tyłu - …to chyba będzie trudniejsze niż myśleliśmy – szepnęłam wskazując na wielką armie strasznych, czarnych zwierząt lądowych i powietrznych. Było ich z 10 razy więcej od nas! Zaczęła unosić się mgła i wszystko zrobiło się takie mroczne…
- Musimy go pokonać jakoś unikając tej armii – powiedział Carlos – ja z Angel polecimy w kierunku wzgórz a wy idźcie ocenić sytuacje na dole – dodał i uniósł się w powietrze odlatując z Angel.
- Uważajcie na siebie! – krzyknął Kendall patrząc w górę – no to idziemy – wziął głęboki oddech i poszedł przed siebie. Biedak martwi się o nią…
- Nie bój się Kendall, ona wróci – uśmiechnęłam się leciutko.
- Pokonamy złego ziomka i wrócimy do domu – zaczął iść koło mnie James.
- No i przestaniemy chlać i brać – zaśmiała się niebieska… ta znowu zaczyna xD
- Coś mi się wydaje Vai że to jednak prawda – powiedział Logan.
- Jakoś nie wierze – jęknęła.
- Jesteśmy zwierzętami i ty jeszcze nie wierzysz?! – spojrzałam na nią zaskoczona – eeee… gdzie jest Pati?
- Szła za… - odwrócił się James - …nami
- Dobra zgubiliśmy już jedną osobę – warknęłam zła. Jesteśmy chyba najgorszą bandą, jak mamy wygrać, nie nadajemy się.
- Ludzie! – podleciała do nas Angel – nie jesteśmy w stanie dojść do wzgórz niezauważeni, Kendall wskakuj na moje skrzydła polecimy w innym kierunku aby zmylili trop
- Tak jest – Kendall szybko wskoczył na jej plecy i odlecieli.
- Została teraz czwórka – wzięłam głęboki wdech.
- Vai uważaj! – krzyknął Logan kiedy Vai patrząc na nas prawie wpadła na drzewo jednak… ona przez nie przeszła O_O
- Ja ty…? – szepnął zdziwiony James.
- Ale co? – spytała niebieska która się cofnęła i siedziała w drzewie – przechodzę przez drzewa!!!
- Odkryła chyba swoją moc – zaśmiał się Logan.
- Ale super jestem przechodząca przez ściany! – zaśmiała się Vai skacząc wokół nas – zazdrośni co nie? ^^
- Nie – odpowiedzieliśmy chórem i poszliśmy przed siebie.
- Taaa jasne – wystawiła nam język. Szliśmy jeszcze kawałek kiedy nagle usłyszeliśmy ryki i wycie… z krzaków wyszły zwierzęta które miały czerwone oczy, z pysków leciała im piana i były nieźle wkurzone.
- Chyba chcą nas zabić – szepnęłam do nich.
- Chyba tak – odpowiedział mi zakłopotany James.

*Z punktu widzenia Kendalla*

- Widzisz coś? – zapytała mnie Angel kiedy próbowałem znaleźć jakąś bezpieczną ścieżkę.
- Nic… ale za nami są jakieś jastrzębie! – krzyknąłem patrząc do tyłu. Zbliżały się niesamowicie szybko i chciały nas rozszarpać.
- Nie damy rady uciec! – usłyszałem Angel która powoli zwalniała.
- Nie poddawaj się Angel! Dasz radę! Wierze w ciebie – uśmiechnąłem się i poczułem mocny wiatr. Dziewczyna przyśpieszyła jednak leciała tak szybko że prawie bym spadł z niej. W mgnieniu oka znaleźliśmy się przy wzgórzach!
- Jestem taka szybka? – zapytała zmęczona lądując.
- To było niesamowite! Leciałaś jak błyskawica! Jesteś superszybka! – zacząłem się do niej szczerzyć a ta się śmiała. Słodko się uśmiecha, tak niewinnie.
- No i tu jest ten ziomek… nazwa Pati się przyjęła – kiwnęła głową.
- Tylko jak wejść aby nas nie zauważyli – zacząłem się oglądać kiedy nagle jeden z tych ogromnych jastrzębi wylądował. Skrzydłem walną Angel która uderzyła plecami w ścianę i upadła. Ptak zaczął zbliżać się do mnie wkurzony. Cofałem się powoli jednak pewny siebie prześlizgnąłem się mu pomiędzy szponami i podleciałem do Angel. Była nieprzytomna…
- Angel obudź się! Proszę! – próbowałem ją obudzić jednak to nic nie dało. Do nas podleciały następne 2 jastrzębie które chciałby nas rozszarpać. Chciałem uratować dziewczynę wiec stanąłem przed nią i zacząłem szczekać. Jastrzębie nie dały się wystraszyć i coraz bardziej się zbliżały kiedy ja wkurzony szczeknąłem tak że wywołałem jakąś falę dźwiękową która zmiotła ptaki. Zdziwiony spojrzałem przed siebie… mam jakąś dziwną moc. Na szczęście jastrzębie odleciały a ja wiem jak obronić Angel, ona nadal nie chciała się obudzić i martwię się o nią. Usiadłem koło niej pilnując aby nikt więcej jej nie skrzywdził, mam nadzieje że reszta szybko przyjdzie.

*Z punktu widzenia Pati*

- Sylwia! James! Vai! Kendall! Gdzie was wcięło?! –krzyknęłam błądząc  po lesie. Oddaliłam się dosłownie na chwilę bo zapatrzałam się na widoki a oni nagle zniknęli… teraz sama jak palec błąkam się po lesie szukając jakiejkolwiek pomocy.
- Jestem samaaaa! Potwory chodźcie zrobimy party hard! Proszę nudzi mi się! – krzyczałam tak nadal idąc przed siebie.
- A ja mogę być? – usłyszałam Carlosa który wylądował po chwili koło mnie. Jak tylko go usłyszałam to serce podeszło mi do gardła.
- Nie spodziewałam się tego – kiwnęłam łebkiem – zgubiłam gdzieś resztę…
- Ja rozdzieliłem się z Angel która poleciała z Kendallem aby zgubić armię powietrzną – wskazał na niebo i nagle w powietrze wzniosła się wielka kula ognia. Zrobiłam wielkie oczy i odsunęłam się kawałek od niego.
- Jak mnie zabijesz będę cie dręczyć w nocy – szepnęłam przerażona.
- Nie wiem jak to zrobiłem – spojrzał na mnie – tobie na pewno nic nie zrobię…
- Dobrze – uśmiechnęłam się leciutko – leć poszukaj reszty
- Na pewno? Nie chce cie zostawić – powiedział.
- Dam sobie radę – poszłam przed siebie a Carlos odleciał – chyba dam… - szepnęłam do siebie patrząc w niebo. Jestem małym, bezbronnym lisem który nawet nie ma jak się bronić. Do tego nie wiem nawet gdzie jestem. Usłyszałam że ktoś się do mnie zbliża, rozejrzałam się i zobaczyłam że banda zwierząt mnie otoczyła… wtedy zaczęłam się obawiać.
- Dobra… możecie mnie zostawić? – spytałam wystraszona. Potwory rzuciły się na mnie a ja z zamkniętymi oczami zaczęłam krzyczeć.

*Z punktu widzenia Jamsa*

Długo nie minęło a zwierzęta zaatakowały, jednak my nie poddaliśmy się bez walki. Każdy z nas jako dzikie zwierze zaczęło odpędzać potwory. Vai używając swojej mocy przechodziła przez drzewa i kamienie przez co nieogarnięte zwierzęta traciły przytomność biegnąc za nią. Sylwii udawało się jakoś odpędzać je, jednak to nie było takie proste.
- Nie damy rady! – krzyknąłem do dziewczyn… wtedy zauważyłem że nigdzie nie ma Sylwii! – gdzie jest Sylwia?!
- No przecież tu stoję – usłyszałem jej głos jednak nigdzie jej nie widziałem, nagle pojawiła się przede mną.
- Wow… byłaś niewidzialna! – powiedział Logan podbiegając do nas.
- Serio?! Ale super! – uśmiechnęła się szeroko.
- Biegnijmy w stronę wzgórz zanim pojawi się ich więcej – machnąłem łapą.
- Pomocy! – krzyknęła przestraszona Vai która była otoczona przez dzikie wilki – za dużo ich!
- Poczekaj! – pobiegł do niej Logan, przeskoczył nad zwierzętami i zaczął warczeć. Wilki miały się na nich rzucić kiedy jednak nie mogły się zbliżać… Logan groźnie spojrzał na kawałek ściętego drzewa które podniósł i rzucił w nie… jak on to zrobił?
- Latające drzewo? – szepnęła jeszcze wystraszona Vai.
- Widocznie mam moc telekinezy – zaśmiał się podchodząc z lampardzicą do nas.
- To idziemy! – ruszyła Sylwia a my za nią. Daleko nie biegliśmy bo już w oddali widzieliśmy wzgórza. Kiedy dobiegliśmy na miejsce zobaczyliśmy Kendalla i obok niego nieprzytomną Angel, trochę się wystraszyłem patrząc na to.
- Co się z nią stało? – zapytała troskliwie Sylwia podbiegając do niej.
- Uderzyła w ścianę i zemdlała… nie mogę jej obudzić… boje się – położył łebek na ziemi.
- Zobaczysz że będzie dobrze – uśmiechnęła się leciutko Vai.
- Nie rozumiecie tego! – wstał gwałtownie – ona musi przeżyć! Kocham ją! – powiedział załamany. Spojrzałem na Angel która otworzyła leciutko oczy.
- Kendall… - szepnęła.
- Żyjesz! – krzykną szczęśliwy siadając koło niej.
- Kocham słodkie happy endy – kiwnęła głową Sylwia – jak się tam dostaniemy…
- Może przejdę przez ścianę? – zaśmiała się niebieska i pobiegła sobie w stronę ściany przechodząc przez nią – jest tunel!
- Fajnie a jak my przejdziemy? – zapytał Logan.
- Może jest jakiś guzik czy coś… - podszedłem do skały i popukałem w nią a ona… się rozpadła. Mina Vai bezcenna xD
- Siłacz ^^ - pisnęła Sylwia słodko się uśmiechając.
- Angel dasz radę iść? – zapytał Kendall pomagając jej wstać.
- Spokojnie, dam radę – kiwnęła głową i razem weszliśmy do środka.
- Za miną to nie poczekacie! – krzyknął Carlos który przed chwilą przyleciał – Pati już dotarła?
- Nie widzieliśmy jej – odpowiedzieliśmy chórem. Od kiedy zniknęła nie było jej widać. Na samym końcu korytarza był a wielka komnata. Na samym środku była rzeka lawy i jedynie most przez który można było przejść.
- Kto pierwszy? – zapytała Sylwia wpatrując się w lawę.
- Ja pójdę – wziąłem głęboki wdech i weszłam na most. Carlos i Angel byli nade mną jakby most spadł. Na szczęście udało mi się przedostać na drugą stronę!

*Z punktu widzenia Vai*

Widzieliśmy Jamsa który przedostał się na drugą stronę kiedy nagle za nim pojawiła się jakaś postać. Nawet nie dotknął go udało mu się odepchnąć lwa na drugą stronę. Jak on to zrobił?!
- Ja ci dam atakować Jamsa! – warknęła Sylwia i pobiegła tam. Cień podnosząc rękę do góry podniósł moją siostrę w powietrze rzucając ją o ścianę. Tak samo zrobił z Angel i Carlosem.
- Ehem Logan… - szepnęłam cofając się trochę do tyłu.
- Vai muszę ci coś powiedzieć zanim… coś się stanie – spojrzał na mnie wpatrując się w moje oczy.
- Tak? – zapytałam nieśmiałe.
- Ja cię… - zaczął kiedy uniósł się w powietrze – kocham! – krzyknął kiedy cień przyciągnął go do siebie i rzucił o ziemie.
- Ja ci dam pieprzony ziomku! Nie wolno ich krzywdzić! – zaczęłam biec próbując zrobić coś aby nie działał na mnie tymi siłami. Poczułam ból w szyi i nie mogłam oddychać, podniosłam się do góry i przyleciałam do niego. Wszyscy byli nieprzytomni i jako jedyna zostałam na polu walki.
- Zginiesz słoneczko – zaśmiał się ziomek i umieścił mnie nad lawą. To był chyba nasz koniec… Poznałam chłopaka który naprawdę mnie lubi, ale co mi po tym skoro spalę się w lawie jako lampart.
- Zostaw ją! – usłyszałam Pati która pojawiła się po drugiej stronie. Była poobijana i kulała na jedną łapę. Cień rzucił mną o ścianę, upadłam jednak nadal resztkami sił przyglądałam się temu.
- Została ostatnia, jak miło – uśmiechną się tajemniczo i ruszył rękę jednak Pati nadal stała. Z zdziwioną miną zaczął tak machać a Pati zaczęła biegnąć przez most do niego.
- Rozwalić most! – krzyknął ziomek a wtedy jastrzębie przegryzły sznury od mostu tak że Pati wisiała ledwo nad lawą.
- Pati nie! – podniosłam głowę jednak poczułam mocny ból. Pati puściła most w wtedy zawiał silny wiatr, w pewnym momencie zobaczyłam strzałę ognistą, był to Carlos! Lis upadł na niego i polecieli w górę.
- Nie poparzyłem cie? – zapytał Carlos.
- Dziwne ale nie… - uśmiechnęła się i wtedy polecieli w stronę cienia. Przyznam się ze on był trochę wkurzony bo zaświecił się na czarno i jednym ruchem sprawił ze mocno Pati i Carlos uderzyli w ścianę.
- To skoro mamy ich z głowy to możemy zając się resztą – zaśmiał się Zatruty Cień odwracając się.
- Nie skończyliśmy z tobą – szepnęła Pati leciutko się podnosząc.
- I co mi słodziutka zrobisz – jęknął patrząc na nią. Zagubiona spojrzała na nas, na Carlosa i spuściła łebek.
- Dasz radę Pati… - szepnęłam cichutko zwijając się z bólu. Pati nagle cała zabłysła na niebiesko… dobra moje słowa powodują dość dużą energię. Lis zaczął warczeć zbliżając się do cienia, rzuciła się na niego, położyła łapę na jego klatce piersiowej i zamknęła oczy. Zobaczyłam blask i nagle wszystko zaczęło się zmieniać. Straszne wzgórze zamieniło się w górkę, lawa w rzekę. Wszystkie zwierzęta się odmieniły a my bez żadnych problemów mogliśmy wstać.
- Pati co mu zrobiłaś? – zapytałam się jej, chyba jako jedyna widziałam całą tą sytuacje.
- Nie wiem… chyba go zabiłam – szepnęła rozglądając się.
- Ludzie… co się z nami dzieje? – krzyknęła Sylwia oglądając swoje łapy. Zaczęliśmy robić się niewidzialni!
- Znikamy… my chyba znikamy! – powiedział wystraszony Logan.
- Spotkamy się kiedyś? – zapytała Angel.
- Musimy… - szepnęłam i wszystko zrobiło się ciemne.

*Z punktu widzenia Pati*

Otworzyłam oczy z krzykiem. Byłam w swoim łóżku, byłam człowiekiem, wszystko było jak dawniej. Wstałam patrząc na ręce, miałam kilka zadrapań jednak cos mi nie pasowało w tym wszystkim. Zabrałam pamiętnik mojej prababci, ponieważ ponoć przodkowie też coś takiego przeżyli, i zaczęłam czytać. „W każdym miesiącu jest jeden dzień ważny w moim życiu. Pełnia, która nie znika… zawsze jest z nami. Dzięki niej mogę być sobą, w moim naturalnym środowisku, zawsze nocą. Zawsze pełnia powoduje zmianę”
Przeanalizowałam jeszcze raz słowa i spojrzałam na kalendarz. Następną pełnia jest 8 lipca. Jednak jakie miejsce jest idealne… las, park… może to być wszystko! Wtedy już będę w Los Angeles… nie mam pojęcia jak się z nimi spotkać.
*Miesiąc później*
Siedziałam na ławce w parku, była godzina 22:00 i co najważniejsze, był 8 lipca. Przez ostatnie dni codziennie śnił mi się ogromny park, ten słynny park w NY. Do tego widziałam resztę jako zwierzęta i oczywiście pełnie. Próbowałam się jeszcze czegoś dowiedzieć i udało się dzięki mojej prababci! Możemy zamieniać się w zwierzęta i korzystać z mocy w czasie pełni, jednak kiedy uda nam się ją opanować, z czasem będziemy mogli kiedy tylko chcemy.
Mijały minuty i nikogo nie widziałam, nawet nie wiem kogo mam się spodziewać. A jeśli tylko ja na to wpadłam i siedzę tutaj sama… Z zamyślenia wyrwał mnie pewien szatyn który usiadł na końcu ławki i patrzał w księżyc. Zmęczona chciałam już wstać kiedy chłopak zaczął wyć, szybko zasłonił usta i spojrzał na mnie.
- Logan? – szepnęłam niepewnie.
- Eeeee… Vai? – zapytał pełen nadziei.
- Chciałbyś, to ja Pati – wyszczerzyłam się, chłopak wstał i mocno mnie przytulił. Nie wierze ze znalazłam Logana! On ma dołeczki x3
- Po tobie spodziewałam się że będziesz mieć okulary i będziesz wyglądać jak kujon – przeanalizowałam go.
- Ja myślałem ze będziesz mieć blond włosy – zaśmiał się i jeszcze raz przytulił. Gadaliśmy chwilę kiedy wpadł na mnie jakiś blondyn. Na szczęście się nie wywaliłam bo Logan mnie chwycił.
- Widzieliście może orła? – zapytał rozglądając się w każdą stronę.
- Logan, to chyba jakiś wariat – szepnęłam do szatyna.
- Ja wariat?! Taaaa dzięki Pati – przewrócił oczami blondyn – to ja Kendall! – rozłożył ręce. Otworzyłam szeroko oczy i z piskiem go przytuliłam. Nie wierze że już następny!
- Co tutaj robicie? – zapytałam kiedy szliśmy po parku.
- Śnił mi się kilka razy ten park w czasie pełni – zaczął Kendall.
- Tobie też? –  spojrzał zdziwiony Logan – ja mam  od miesiąca takie sny, stwierdziłem że muszę tutaj przyjechać…
- To jest dziwne… mam nadzieje ze reszta też tutaj gdzieś jest – powiedziałam. Chodziliśmy już kilka minut po parku szukając jakiegoś tropu jednak nikt nie zwrócił jakiejkolwiek uwagi.
- Vai nie mamy czasu na kurczaki! – krzyknęła jakaś czerwono-włosa dziewczyna ciągnąc za sobą dziewczynę z niebieskimi pasemkami. Kolo nich szła jeszcze jakaś blondynka.
- Masz na imię Vai? – podeszłam do nich, spojrzały na mnie jak wariatkę a niebieska pokiwała głową – ty to Sylwia – wskazałam na czerwoną – i Angel?
- Skąd nasz znasz? – zapytały jednocześnie.
- Angel?! Kochanie to ty! – krzyknął Kendall tuląc się do blondynki. Ona chyba domyśliła się kto to jest i odwzajemniła uścisk.
- To jest James? – poruszała brwiami Sylwia wskazując na szatyna.
- Ehem… nie – pokiwał głową – to ja, Logan – pomachał im a Vai z piskiem rzuciła się na niego. Całkiem ciekawa reakcja muszę przyznać. Tamci nie chcieli się od siebie oderwać a ja z Sylwią stałyśmy jak takie idiotki xD
- Pati spójrz za siebie – pisnęła Sylwia a ja się odwróciłam. Zobaczyłam słodkiego bruneta z grzywką. Spojrzał w naszą stronę i z uśmiechem podszedł.
- Cześć dziewczyny jestem James, James Maslow – poruszał brwiami. Wiedziałam co się stanie i zasłoniłam uszy.
- Za 3..2..1… - Sylwia zaczęła piszczeć i rzuciła się na Jamsa tuląc go mocno – James poznaj Sylwie – zaśmiałam się.
- To wy?! – rozejrzał się i po chwili przytulił mocno Sylwie. Znaleźli się wszyscy… oprócz Carlosa. Tamci gadali ze sobą, tulili się i wyglądali na szczęśliwych. Stałam tak oparta o drzewo patrząc na nich z uśmiechem, co miałam robić? Słodko wszyscy wyglądali.
- Pati… spójrz za siebie – kiwnęła głową Sylwia śmiejąc się. Odwróciłam się znowu i zobaczyłam słodkiego Latynosa z bukietem róż. Niby nic niezwykłego ale jednak zobaczyłam coś dziwnego w tym chłopaku. Albo mi się zdawało albo on parował O_O
- Cześć Pati – uśmiechną się szeroko podchodząc do mnie. To był Carlos! Na 100% to był Carlos!
- Przyszedłeś! – krzyknęłam i przytuliłam go mocno.
- Musiałem przyjść – szepną podnosząc leciutko moją głowę. Długo nie musiałam czekać a chłopak mnie namiętnie pocałował x3 On jest kochany i mam nadzieje ze będę z nim do samego końca.
Od teraz tworzymy pary, oczywiście pomagamy Matce Naturze i uczymy się korzystać z mocy. Cieszę się że coś takiego nam się przetrawiło… teraz jestem szczęśliwa.

sobota, 27 kwietnia 2013

Część 66

Witam was ludzie! Tęskniliście? No wiem że nie xD
Zanim zacznie się ten mega miłosny love story mam kilka komunikatów... no dobra mam jeden komunikat xD
Przypominam że już DZISIAJ o godz 20:00 na TT zaczyna się akcja #BTRComeToPoland ! Więc ludzi każdy kto ma Twittera to wbijać! Jeśli nie macie to zakładać go xD Proście swoich znajomych, rodzinę, zwierzęta, babcie, księży... ogólnie każdego kto ma konto na twitterze aby uczestniczył w tej akcji!
Za pewnie jutro będzie dodana niespodzianka z okazji 30.000 wejść... wiec szykujcie sie też na jutro xD
Dziękuje za wchodzenie na tego bloga i za wszystkie komentarze! Mega wielkie dzięki i wooohoo!

*Z punktu widzenia Logana*

I wreszcie przyszedł wieczór no i ta kolacja… szczerze nawet fajny pomysł. Trochę lepiej poznam Vai i pobędziemy sam na sam… Poprawiałem krawat stojąc przed lustrem, kiedy nagle drzwi od łazienki się otworzyły i przez nie wyszła Vai.
- Ładne…. – spojrzałem na nią – spodnie?
- Nie będę paradować w sukience jak idiotka… to już jest najlepsze – rozstawiła ręce – i tak wyglądam jak debil
- Wcale ze nie, ślicznie wyglądasz – uśmiechnąłem się delikatnie a dziewczyna odwzajemniła uśmiech rumieniąc się delikatnie. Wyszliśmy z pokoju, ale widząc w oddali kierownika szybko chwyciliśmy się za ręce i kierowaliśmy się za wszystkimi parami które szły na kolacje.
- Logan wiesz że ci się ręce pocą. Denerwujesz się? – podniosła brew zdziwiona Vai.
- Jaaaa? Coś ty – zabrałem ręce zdenerwowany i zacząłem się wycierać w koszule – po prostu ciepło tu…
- Jasne – zaśmiała się dziewczyna i weszliśmy do ogromnej Sali. Było tu pięknie i romantycznie… muszę przyznać że nastrój jest xD
- Tam jest nasz stolik – wskazałem na stolik który znajdował się blisko wyjścia. Odsunąłem dziewczynie krzesełko aby mogła się usiąść i sam usiadłem naprzeciwko niej.
- Muszę przyznać że takie klimaty są… dziwne – kiwnęła głową Vai i zaczęła się rozglądać. Zobaczyła jak jakieś inne dziewczyny spoglądały na nią i zaczęły się śmiać. Violette na początku się wkurzyła ale po pewnym czasie smutna spojrzała w ziemię i zaczęła się bawić palcami.
- Nie przejmuj się nimi… - dodałem patrząc na nią. Może i wydaje się agresywna, taka która zabiłaby każdego ale… ona też ma uczucia i jest wrażliwa. Taką osóbkę łatwo zranić ale udaje ze wszystko jest dobrze.
- Co? – podniosła głowę – nic mi nie jest…
- Jesteś od nich lepsza – kiwnąłem głową. Vai poleciała łza po policzku i nagle poczułem jakby mi serce pękło… to okropne uczucie kiedy osoba którą tak bardzo lubisz płacze.
- Nabijają się bo założyłam spodnie, i mam niebieskie włosy… przyzwyczaiłam się – machnęła ręką szybko wycierając łzę.
- One się nie znają, jesteś piękna, mądra, zwariowana… nie ważne jak wyglądasz, ważne jaka jesteś w środku. One ci mogą tylko zazdrościć – wzruszyłem ramionami chwytając za menu. Dziewczyna się uśmiechnęła i zrobiła dokładnie to samo co ja.
- Zjadłabym sobie ciasto czekoladowe – zaśmiała się niebieska.
- Świetny pomysł… emmm hallo – podniosłem rękę ale żaden kelner się nie zatrzymał. Co za palanty -.-
- Jest tutaj jakiś kelner?! – krzyknęła Vai. Nagle przy nas pojawiło się z 5 kelnerów xD
- Wystarczy nam jeden… - kiwnąłem głową – poproszę 2 razy ciasto czekoladowe
- Już się robi – zapisał coś mężczyzna i pobiegł do kuchni. Po chwili nalali nam czerwone wino i zaczęli grać romantyczną piosenkę.
- Nie darzą spokoju – chwyciła za kieliszek Vai.
- Musimy udawać parę, jakoś nam to wychodzi – uśmiechnąłem się pijąc wino. Gadaliśmy chwilę kiedy dostaliśmy ciasto czekoladowe. Na ten widok Vai rzuciła się na swój kawałek, chyba była strasznie głodna xD

*Z punktu widzenia Vai*

To ciasto było jak spełnienie wszystkich marzeń! Mogłabym tutaj siedzieć i nigdy nie wychodzić… było niesamowicie!
- Smakuje? – zapytał brunet, wtedy poczułam ścisk w żołądku… mam tak zawsze kiedy go słyszę lub widzę. Mam już mieszane uczucia… lubię Noah… ale Logan… nie wiem co zrobić! Zakochałam się w Loganie i nic na to nie poradzę. Noah i tak nawet się nie odzywa, nie umie mnie zrozumieć… z tym wariatem fajnie mi się spędza czas. Chciałabym tak wiecznie zostać na tym rejsie.
- Pewnie! – uśmiechnęłam się szeroko. Widząc te różne pary całujące się nagle coś zrozumiałam… on się ze mną męczy. Musimy udawać parę ponieważ nigdy by nie chciał ze mną być. W końcu dlaczego miałby być? Przez ten czas czasami się zachowywałam strasznie chamsko wobec niego… po prostu musi mnie tolerować a tak naprawdę nawet by się do mnie nie odezwał. Nie dziwie się tym dziewczyną które się ze mnie śmiały, myślały pewnie że jest ze mną z litości… to chyba mnie najbardziej boli. Wyobrażam sobie coś co jest nierealne. Szybkim krokiem wstałam i wyszłam z Sali biegnąc jak najszybciej na pokład. Chciałam pobyć trochę sama, nie chce aby ludzie widzieli jak płacze… Słuchać komentarzy typu „udaje taką twardą”. Każdy ma uczucia w końcu!
Oparłam się o barierki i spojrzałam w moje odbicie w oceanie. Byłam nieszczęśliwa… i to bardzo nieszczęśliwa. Dziewczyna próbująca coś zmienić w życiu, ale nie wie jak. Nagle koło mnie pojawiła się pewna postać, oparła się o barierki i patrzała na mnie. Był to Logan… wrócił po mnie.
- Możesz iść… nie potrzebuje litości – odwróciłam głowę w przeciwną stronę.
- Nie lituje się – powiedział – wiesz co widzę w odbiciu? Pewnych przyjaciół… zagubieni trafili na inny statek, muszą udawać parę… - zaczął a ja niepewnie spojrzałam w odbicie – piosenkarz który nie ma ostatnio w ogóle szczęścia, jest nieśmiały i nie wie jak powiedzieć pewnej osóbce że ją lubi… razem z nim jest niebiesko włosa dziewczyna, zawsze radosna, uśmiechnięta, lubiąca się zabawić… ale jest wrażliwa i potrzebuje kogoś kto ją będzie wspierać… ma chłopaka którego kocha – usłyszałam jak głos mu się łamie – musisz zrozumieć Vai że jesteś idealna taka jaka jesteś – podarował mi różyczkę którą pewnie zabrał z stolika. Leciutko się uśmiechnęłam do niego odbierając kwiat.
- Logan ty nic nie rozumiesz… - oparłam się o barierki.
- Rozumiem – kiwnął głową i chwycił moją rękę – podobasz mi się… próbowałem ci to tyle razy powiedzieć, na różne sposoby… niestety ciągle byłem zbyt nieśmiały. Jesteś z Noah, kochasz go i rozumiem… chce tylko abyś o tym wiedziała – powiedział na jednym oddechu. Nie wiedziałam co powiedzieć, zaczęło mi się kręcić w głowie! Logan właśnie mówi że mu się podobam… co ja mam zrobić?! Nie minęło długo a przybliżyłam się do niego i namiętnie pocałowałam… to było najlepsze uczucie na świecie! Poczułam motyle w brzuchu… albo to ciasto czekoladowe xD
- Logan… kocham cię – uśmiechnęłam się do niego. Nie wiem co będzie z Noah… chyba będę musiała z nim zerwać. W końcu chyba znalazłam kogoś kogo naprawdę kocham.

*Z punktu widzenia Jenny*

Spacerowałam po pokładzie kiedy nagle miną mnie James ciągnący za sobą strasznie szczęśliwą Sylwie. Nie mam pojęcia gdzie oni idą ale po minach można się domyślać xD
- Szejka? – usłyszałam po chwili znajomy głos, odwróciłam się i zobaczyłam Kendalla.
- Chętnie – uśmiechnęłam się promiennie i zabrałam napój. On jest strasznie kochany… Szkoda tylko że niedługo będziemy musieli się pożegnać.
- Jenny ty mieszkasz w Nowym Yorku prawda? – zapytał a ja przytaknęłam – bo wiesz… niedługo się kończy rejs
- Wiem niestety, będę musiała wrócić bo po wakacjach będę studiować – usiadłam się na ławce a chłopak zrobił dokładnie to samo.
- Nie chciałabyś zamieszkać z nami? – powiedział a mnie zamurowało. Chciał abym zamieszkała z nimi?
- Ty mówisz poważnie? Kendall ja nie chce sprawiać problemów… - zaczęłam.
- Bardzo chce abyś z nami zamieszkała. Pójdziesz na studia w LA… proszę to wiele dla mnie znaczy – chwycił mnie za ręce i spojrzał głęboko w oczy. Poczułam hipnozę, jakbym nie mogła odmówić ani nic zrobić… jego zielone oczy za mocno działają.
- Jeśli inni nie mają przeciwko… - uśmiechnęłam się leciutko. Chłopak pocałował mnie w policzek i mocno przytulił. Słyszałam jak cicho mówi „dziękuje” nie wiem dlaczego to dla niego takie ważne. Zamieszkanie z moimi idolami, w ogóle poznanie ich to było moje marzenie od zawsze!
- Więc Kendall… dlaczego ci tak zależy? – podniosłam cwano brew.
- Nie chce sam siedzieć w tym wariatkowie… i nie chce się z tobą rozstawać – kiwnął głową. Poczułam jak robię się cała czerwona przez tego wariata. Kendall chwycił mnie za rękę i poszliśmy na spacer przy świetle pełni księżyca.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Jednorazówka - Niezwykłe spotkanie


Siemaneczko ludzie! Wiem że powinnam pisać rozdział ale jakoś nie mam natchnienia... jestem nadal zajęta akcją która wychodzi poza skalę xD Kosmos normalnie co mogą zdziałać 2 dziewczyny xD
Macie jednorazówkę której miałam nie dodawać ale mam za dobry dzień :D Wczoraj miałam aż 442 wejścia jednego dnia! Mój rekord nad rekordami i wielkie dzięki :***
Widzę ze zbliżam się do 30.000 z czego jestem też szczęśliwa jak idiotka :D Mam już pomysł na niespodziankę wiec sie szykujcie :D
Skoro mam egzaminy od jutra to... spróbuje napisać jakiś rozdział i zaległe jednorazówki :D No i oczywiście po komentuje... w końcu po co się uczyć xD
Zapraszam teraz na jednorazówkę którą wymyśliłam przez przypadek... kiedy grałam w grę na komórce...
---------------------------------------------------------
Nazywam się Patrycja Majewska i mam 19 lat. Przytrafiła mi się ostatni bardzo ciekawa historia która zmieniła całe moje życie. Zacznijmy od samego początku… było to 10 lipca. Dzisiaj moi rodzice mają rocznice a ja siedzę w Nowym Yorku jak jakaś idiotka. W mojej rodzinę mamy kilka konfliktów. Zmarł mój dziadek i trzeba było się podzielić spadkiem między moim tatą a jego bratem który wyjechał z 10 lat temu do NY. Pokłócili się, nie wiem o co, nie wiem czemu… ale wysłali mnie do wuja aby podpisał kilka papierów. Musiał być do tego świadek a wuja tylko mnie chciał do siebie puścić. Przez ten tydzień spędzony u niego nie mógł uwierzyć że ja mogę być córką jego brata, ponoć jestem za słodka i dobra… taaaaa wątpię w to. Siedziałam na lotnisku i czekałam na samolot… jestem tutaj przed czasem bo dopiero za 2 godziny mam lot.
- Ehmmm przepraszam – zwróciłam się do Pani która zajmowała się biletami – mam samolot za 2 godziny a chciałam pójść kupić jakiś prezent rodzicom i pamiątkę przyjaciółce… mogłabym tutaj zostawić bagaże? – zapytałam błagalnie.
- Oczywiście – kiwnęła głową uśmiechnięta – zdąży Pani wrócić?
- Obiecuje! – zaśmiałam się i wybiegłam z lotniska. Idąc przez wielkie wieżowce i tłumy wbiegłam do pierwszego lepszego sklepu rozglądając się. Nie miałam pojęcia co im kupić… w końcu zabrałam dużą ramkę w kształcie drapaczy chmur. Mam zamiar zabrać ich zdjęcie z wesela i wstawić do ramki… lepszego pomysłu niestety nie miałam. Spojrzałam na zegarek, jeszcze 40 min czasu wolnego. Zawiesiłam torbę z ramką na rękę, chwyciłam za komórkę i zaczęłam grać w moją ulubioną grę! Jestem od niej uzależniona, kocham ją całym sercem, całą duszą i wszystkim co się da… gram w nią bez przerwy. Zwolniłam krok i szłam przed siebie ciągle grając, ludzie mnie mijali jednak mi to nie przeszkadzało, robiłam wszystko aby się nie zabić. Z uśmiechem klikałam w klawisze, już tak niewiele brakuje abym pobiła swój rekord! Pracuje nad tym od miesiąca i w końcu mam szanse! Nagle na kogoś wpadłam… upuściłam komórkę która rozleciała się na kilka części. Wpatrywałam się tak w mojego rozwalonego skarbka po czym podniosłam głową z wzrokiem zabójcy… on przesadził, zabił coś co kocham… zapłaci za to.
- Przepraszam – odpowiedział chłopak patrząc na mnie. Był to Carlos Pena! Chłopak który mi się podoba od roku… kocham go i to najbardziej na świecie! Stoi koło mnie! Mówi do mnie!... rozwalił moją komórkę…
- Przepraszam? Przepraszam?! – krzyknęłam na cały głos – rozwaliłeś mi komórkę! Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego ze grałam w grę! Prawie bym pobiła rekord?! – zaczęłam krzyczeć. Ludzie zatrzymywali się patrząc na mnie jak na idiotkę a chłopak trochę się wystraszył.
- Nie chciałem, naprawdę – wymachiwał rękami.
- Jasne… Powinieneś zginać za tą komórkę! Popierdoliło cię już do reszty! Zrobiłeś to specjalnie… nie obchodzi mnie to że jesteś moim idolem, że marzyłam o tym aby cie poznać! Mam ochotę cie zabić! Masz mi odkupić komórkę albo cie zabije – wskazałam na niego warcząc.
- Uspokój się… - próbował mnie uspokoić chłopak który wyciągną komórkę, wyjął kartę i podał mi ją – proszę – uśmiechną się szeroko.
- Emm… oddajesz mi swoją komórkę? – zdziwiona spojrzałam na niego.
- Mam inną, tej i tak rzadko używam – schylił się podnosząc szczątki po mojej – wyciągniemy kartę – zabrał moją kartę SIM i włożył do swojej komórki – i będzie działać, naprawdę nie chciałem
- Nie mogę tego przyjąć… głupio się czuje – spojrzałam w podłogę, czułam się jak potwór. Nakrzyczałam na niego… nie chciał tego zrobić przecież.
- Oj weź przestań zasłużyłem sobie, chodzę jak niezdara – zaśmiał się – wgramy ci tą grę… jak się nazywa?
- Poczekaj – spojrzałam na wyświetlacz… matko za 2 min mam samolot! Przegapię go!
- Spóźnię się na samolot! – krzyknęłam – jest 11:00!
- Co?! – Carlos zrobił wielkie oczy – za 5 min mam samolot do LA! – również krzyknął i zaczęliśmy biec na lotnisko. Nie powiem ale ten idiota szybko biega… tak nadal jestem na niego zła i tak szybko sobie tego nie odpuszczę. Przed lotniskiem poczułam jak pojedyncze krople na mnie spadają, jeszcze tego brakuje aby się rozpadało… Biegłam równo z Carlosem który w wejściu popchną mnie tak ze wpadłam na szybę.... no co za debil!
- Pena!!! – warknęłam łapią się za głowy.
- Przepraszam! – zaśmiał się i wleciał do środka.
- Teraz wiem ze zrobiłeś to specjalnie! – trzymając się za głowę weszłam do środka gdzie zboczyłam tą panią która miała moje walizki… no za bardzo szczęśliwa nie była. Próbowałam do niej podejść kiedy straciłam równowagę i wpadłam na kogoś walizki.
- Kaleko może pomocy chcesz? – stanął przede mną ten debil…
- Od ciebie nie chce… - wywróciłam oczami.
- Dzień Dobry? – spojrzał na mnie jakiś facet który przyszedł po bagaże.
- Może mnie Pan ze sobą zabrać? Nie chce z nim siedzieć na jednym lotnisku – wskazałam na Latynosa który zrobił miną smutnego pieska – oj przestań udawać… - wystawiłam mu język i wstałam. Podeszłam w końcu do tej babki wykończona, widziałam po jej twarzy że chyba nie zdążyłam na lot.
- Spóźniła się Pani… przed chwila odleciał – podała mi bagaże. No pięknie… muszę teraz jak kretynka czekać na następny lot, to wszystko przez tego kretyna!
- Kiedy będzie następny lot? – zapytałam odbierając moją własność.
- Jutro – kiwnęła głową a ja zrobiłam wielkie oczy… że jak?! – i Panie Pena… Pan też spóźnił się na swój samolot… następny będzie jutro
- Chwila… tak późno?! Ja powinienem być już w LA – rozstawił ręce.
- To twoja wina – przewróciłam oczami.
- No dziękuje… Trzeba było nie grać! – krzyknął na mnie wkurzony.
- Spokojnie – uspokoiła nas babka – ze względu na burzę która jest odwołaliśmy wszystkie loty do jutra – powiedziała.
- No super… całą noc spędzę na lotnisku – usiadłam na krześle.
- Oczywiście zostaną państwo zaprowadzeni do naszego hotelu gdzie spędzicie noc – kiwnęła głowa a ja zdziwiona na nią spojrzałam. Jak już muszę siedzieć tutaj to dobrze że będę miała jakiś pokój… Zaprowadzili mnie i Carlosa do ogromnego hotelu blisko lotniska. Dali nam wspólny pokój! Nie chce z nim mieszkać… na szczęście apartament całkiem duży i miał dwa łóżka. Zostawili nasze bagaże i zostaliśmy sami w pokoju siedząc na łóżkach.
- Jest 12:00 godzina… i tak mam tutaj siedzieć z tobą – położyłam się i schowałam twarz w dłoniach.
- Myślisz ze ja się z tego powodu cieszę? – podniósł brew – miałem się spotkać z Alexą
- Racja… ty masz laskę – uśmiechnęłam się do niego – to co… Bara Bara – wybuchłam śmiechem a ten uderzył mnie z poduszki.
- Bardzo śmieszne… zadzwonię do niej – wstał grzebiąc coś w komórce.
- A mi swojego numeru nie dał – mruknęłam pod nosem. Latynos podszedł do mnie cicho mając komórkę przy uchu, zabrał to urządzenie co mi wcześniej oddał i coś zaczął stukać.
- Cześć kochanie – uśmiechną się do słuchawki – wiem że miałem być w Los Angeles ale utknąłem – oddał mi telefon i zobaczyłam że wpisał mi swój numer… kochany ^^ - jestem w pokoju hotelowym – spojrzał na mnie – tak sam… eeeee będę jutro… też cie kocham – cmoknął w słuchawkę i się rozłączył.
- Wiesz ze to było okropne? – szepnęłam z smutną miną.
- Nie chce aby się martwiła ani była zazdrosna… - usiadł naprzeciwko mnie.
- Jakby mój chłopak tak kłamał… jakbym miała chłopaka – wskazałam na niego – jesteś dupkiem i tyle.
- Słyszałem to od ciebie dzisiaj z 100 razy – wystawił mi język.
- Ciekawe czy mają tu WiFi – wyciągnęłam mojego laptopa i otworzyłam go, siadając sobie wygodnie na łóżku opierając się o ścianę – wooohoo jest!
- Serio? – zadowolony wyciągnął iPada i zaczął w nim coś grzebać. Nagle ustawił urządzenie na siebie… chyba wiem co będzie robić.
- Co tam u was ludzie? Tu Carlos Pena… no i utknąłem w hotelu – westchnął – ale się nie nudzę chociaż… - pokazał pokój tak ze mnie nie było widać – nie ma to jak utknąć tutaj na cały dzień – zaśmiał się i rozłączył. Zobaczyłam że ten filmik jest na jego twitterze wiec szybko napisałam mu komentarz „z wariatką!”. Uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam na jego… może zauważy to.
- Ehemm… panie piękny – powiedziałam a Latynos na mnie spojrzał – wiesz wypadałoby czasem czytać komentarze od fanów… są ciekawe.
- Odpisuje na wiadomości – zaczął się wymigiwać.
- Człowieku widziałeś co ci ludzie piszą w komentarzach? Nawet ja ci pisałam i nic… - spojrzałam  na laptop  a ten koło mnie usiadł – patrz ile osób pisze… a to ja – pokazałam na swój komentarz z śmiechem.
- MissPati125? – spojrzał na mnie rozbawiony. Zeszedł z mojego łóżka kierując się na swoje i coś klikał w telefonie – piękna spójrz na swój profil – dodał po chwili. Wywróciłam oczami i nie mogłam uwierzyć… obserwuje mnie! Tyle się starałam o to… a teraz siedzę z nim w pokoju, gadam normalnie, i chce go zabić!
- O jeju… dzięki – pisnęłam szczęśliwa.
- Dla Rusherki wszystko – mrugnął do mnie.
- I tak cie nienawidzę – wystawiłam mu jeżyk i zalogowałam na skype – ehh…. Jest 12:30 czyli dodać 9 godz… będzie 21:30… chyba… - mówiłam do siebie.
- Po co to liczysz? – podniósł zdziwiony brew.
- Obiecałam koleżanką że zadzwonię do nich na skype… chce sprawdzić czy nie jest za późno bo mogą spać – jęknęłam.
- Spać o 12:30? – głupio się spojrzał a ja uderzyłam się w czoło.
- Człowieku ja nie jestem Amerykanką… z Europy jestem! Miałam dzisiaj do Polski lecieć – rozstawiłam ręce.
- Prawdziwa Europejka?! – zrobił wielkie oczy – jezuuu…
- Taka straszna jestem?
- Po prostu z tego co pamiętam one są śliczne, walnięte, szalone i miłe – uśmiechną się.
- No to się nie dziwie skąd taki szok… - zaśmiałam się i napisałam do dziewczyn czy mogą gadać.
- Ty akurat spełniasz wszystkie te warunki – powiedział nadal grzebiąc w telefonie. Ukradkiem spojrzałam na niego zdziwiona. Trochę to dziwne siedzieć w jednym pokoju z osobą którą się tak bardzo lubi… nieprawdopodobne i to mi się podoba. Dałabym wszystko żeby z nim być… ale on ma dziewczynę… Z myślenia wyrwała mnie Sylwia i Lili które zaczęły dzwonić, zabrałam głęboki wdech i odebrałam. (zdania podkreślone są po polsku)
- No siemaaa… dawno się nie odzywałaś – zobaczyłam Sylwie która uśmiechała się szeroko. Każda miała włączoną kamerkę bo ciekawiej się tak gada.
- Cześć laski – pomachałam im.
- To samolot? – spojrzała w ekran Lili a ja się zaśmiałam.
- Niestety spóźniłam się na samolot… - spojrzałam w bok na minę Carlosa, wyrażała więcej niż tysiąc słów – możemy gadać po Angielsku? Nie jestem sama w pokoju i lokator myśli ze go obgadujemy – zaśmiałam się.
- Spoko – odpowiedziały dziewczyny.
- Kiedy masz ten następny samolot? Pamiętaj że mam do ciebie przyjechać za 2 dni – powiedziała Sylwia.
- Nadal przegotowuje się do tego emocjonalnie – zaśmiałam się widząc jej znudzoną minę – siedzę tutaj bo pewien debili rozwalił mi komórkę! – powiedziałam to trochę głośniej.
- Przeprosiłem cie już! – rozstawił ręce Latynos.
- Uuuuu chłopaka tam masz – poruszała brwiami Lili.
- Niestety jestem z idiotą w pokoju… skazana na niego do jutra – wzruszyłam ramionami – jest burza i odwołali wszystkie loty
- Ehhh musiałaś grać w tą grę? – przewróciła oczami czerwona.
- Moja wina że jestem uzależniona? Teraz nie mam jak grać – warknęłam zła – myślałam że znajdę gdzieś tą grę ale jej nie widzę
- Ty myślisz? – zrobił zaskoczoną minę Carlos.
- Uuuuuu – usłyszałam głosy dziewczyn a ja zła zabrałam poduszkę.
- Masz przechlapane – podeszłam do niego i zaczęłam bić chłopaka.
- No weź… ał! Przepraszam! – próbował się jakoś obronić.
- Twoje przepraszam możesz sobie w dupę wsadzić! – dostał ode mnie jeszcze raz w głowę.
- No już nie gwałcie się tam – usłyszałam głos blondynki. Zła jeszcze raz go uderzyłam i wróciłam do laptopa.
- Ja z nim nie wytrzymam… - jęknęłam załamana.
- Pokaż go… plisss – Sylwia spojrzała na mnie z miną smutnego pieska.
- Może lepiej nie? – zakłopotana popatrzałam na Carlosa który cwano ruszał brwiami – bo tam przyjdę… - wskazałam na niego. Dziewczyny, jak ja, też są Rusherkami… nie wiem jakby zareagowały gdyby zobaczyły koło mnie Carlosa.
- To chociaż powiedz jak ma na imię – dodała Lili.
- Dobra… to jest Carlos Pena z BTR – założyłam rękę na rękę.
- Pati weź nie żartuj… jak naprawdę się nazywa – odezwała się rozbawiona Sylwia.
- Ehhh kochanie możesz tu przyjść? – machnęłam do Carlosa który zrobił minę „WTF” – koteczku – zaśmiałam się słodko.
- Odwala ci? – zapytała Lili.
- Oj cichooo – spojrzałam na nią i zasłoniłam usta.
- Już idę skarbie – zaśmiał się Latynos i koło mnie usiadł – cześć dziewczyny – pomachał im. Każdy kto widziałby ich miny, padłby z śmiechu xD
- O kurwa… to… to… to… - Lili spojrzała na kamerkę robiąc wielkie oczy i otwierając szeroko usta.
- Carlos Pena! – krzyknęła na cały głos Sylwia.
- Mówiłam – wzruszyłam ramionami – kochanie pożegnaj się ładnie… pa – zepchnęłam go z łóżka z śmiechem.
- Będziesz coś chciała – wskazał na mnie Carlos.
- Raczej nie… - wystawiłam mu język.
- Jesteś z nim w pokoju?! Ale… jak?! Matko! Jak ja ci zazdroszczę! – pisnęła czerwona.
- Ja się chętnie zamianie, nie chce być z nim w pokoju – jęknęłam.
- Pojebało cię już? – podniosła brew Lili.
- Ja chce wracać do Polski a on musi wracać do swojej dziewczyny – powiedziałam jak małe dziecko i oberwałam od niego z poduszki – frajer!
- Dlaczego tak na sobie jedziecie? – zapytała Sylwia trochę się uspakajając.
- Bo ten debil, kiedy sobie grałam wpadł na mnie, rozwalił komórkę i dlatego spóźniłam się na samolot i musze czekać do jutra w tym pokoju! – uderzyłam z pieści łóżko.
- Oddałem ci swoją komórkę – wywrócił oczami.
- Masz komórkę Carlosa? Sprzedaj jakimś napalonym fanką! – pisnęła Lili a ja z Sylwią przekręciłyśmy głowami zdziwione – no co?
- Ale cię przeprosił… skoro jesteście na siebie skazani to chociaż się zaprzyjaźnijcie. W końcu Pati to Carlos, ojciec twoich dzieci – wytłumaczyła mi czerwona.
- No racja… - kiwnęłam głową zamyślona.
- Jakich dzieci? – spojrzał na mnie przerażony chłopak.
- Cicho kochanie, pogadamy później o alimentach – machnęłam na niego ręką – to co proponujesz?
- Zacznijcie od nowa. Pamiętaj że jesteś jego fanką, kochasz go no i w końcu on kocha też wszystkie Rusherki – wzruszyła ramionami.
- On cię loffcia! – rozłożyła ręce Lili.
- Dobra mnie babcia wygania do spania, trzymajcie się – pomachała nam Sylwia.
- Pa mamo – zaśmiałam się i wyłączyłam laptop – tooo… co o tym myślisz?
- Cześć jestem Carlos Pena, słyszałem ze coś ci się stało z komórką i bardzo mi przykro z tego powodu. Mam nadzieje ze się zaprzyjaźnimy – wyciągnął w moją stronę rękę.
- Pati Majewska, miło cię poznać… jestem twoją fanką – podałam mu rękę – i nic się nie stało…
- Ale fajnie było się z tobą sprzeczać – kiwną głową Carlos.
- No racja… powtórzy się to – zaśmiałam się i wróciliśmy na swoje łóżka. Jakiś czas później zamówiliśmy coś do jedzenia, ciągle gadaliśmy i szczerze to zaprzyjaźniliśmy się. Często kłóciliśmy się abyśmy nie umierali z nudów i tak doszliśmy do wieczora.
- Wtedy siedziałam na łóżku i o dziwo spadłam na podłogę i krzyczałam – zaczęłam się śmiać.
- To był tylko film – powiedział patrząc na mnie.
- Dla was… to był Big Time Movie! A wy z mgły wyszliście *_* - pisnęłam szczęśliwa. Siedzieliśmy na łóżkach i rozmawialiśmy aby się lepiej poznać, w końcu zaraz pójdziemy spać i taka szansa się nie powtórzy.
- Chodź tu na chwilę – Carlos poklepał koło siebie miejsce a ja szybko koło niego usiadłam. Chłopak mnie objął i zrobił nam zdjęcie.
- Wyślesz mi? – zrobiłam słodkie oczy a Latynos wysłał mi to słodkie zdjęcie. Ustawiłam sobie je jako tapetę i zaczęłam piszczeć jak idiotka.
- Spokojnie Pati – zaśmiał się i zepchnął z łóżka – teraz zapłata za tamto, won spać
- Grrr – wstałam zła – będę cię ciągnąć w nocy za nogi – wróciłam na swoje łóżko.
- Żartujesz co nie? – zaśmiał się niepewnie.
- Z takich rzeczy nigdy nie żartuje – zabrałam z torby piżamę i poszłam się przebrać. To jest wariat ale kochany w pewny sposób. Kiedy wróciłam chłopak gadał przez telefon, prawdopodobnie z Alexą. Uśmiechnęłam się leciutko, włączyłam telewizor, trochę ściszyłam i zaczęłam oglądać jakieś bajki. Latynos patrzał rozbawiony na to że włączyłam kreskówki, no co? xD Włączyłam coś winnego i zobaczyłam ich serial, zostawiłam to i zaczęłam wpatrywać się w telewizor. Odcinek o tym że Kendall musiał wybrać pomiędzy Lucy a Jo… okropnie smutne to jest.
- Patrzysz tak jakbyś nigdy w życiu nie widziała telewizora – usłyszałam Carlosa.
- Przestałeś gadać? – zapytałam zaskoczona – nawet nie zauważyłam…
- Fajnie się grało w tym odcinku – kiwną głową. Wtedy zaczęła lecieć piosenka „No idea”… niekontrolowanie zaczęłam nucić tą piosenkę i popłynęły mi łzy, innej reakcji nigdy nie mam.
- Pati coś się stało? – zapytał troskliwie chłopak siadając obok mnie – nie płacz już - przytulił mnie mocno.
- Zaraz mi przejdzie – szepnęłam przez łzy – taka reakcja na wasze piosenki…
- Dobrze… nie zostawię cie – przytulił mnie mocniej. Siedzieliśmy tak chwile i postanowiliśmy iść spać przed jutrzejszym lotem. Była dopiero 23:00 więc kiedyś trzeba by było. Położyłam się w łóżku, Carlos zgasił światło i próbowałam zasnąć.
- Ehem… Carlos? – szepnęłam a ten się nie odezwał – debilu – podniosłam głowę i zobaczyłam ze go nie było. Podniosłam się i wyszłam na balkon gdzie siedział i spoglądał na miasto. Niepewnie usiadłam obok niego.
- Jak zachorujesz masz w ryj – zaśmiałam się.
- Nie śpisz? – zapytał patrząc na mnie.
- Po prostu lunatykuje i gadam z tobą… - wzruszyłam ramionami – gadaj co cię gryzie… ciocia Pati cię wysłucha
- Lubisz Alexe? – zapytał.
- Ja jej nawet nie znam – odpowiedziałam mu.
- Zastanawiam się nad sensem tego… ja pracuje, ona tak samo… - zaczął jednak mu przerwałam.
- No i co z tego? Jak się kocha kogoś to się nie zwraca uwagi na odległość, wygląd itd… to się nie liczy – walnęłam go w głowę – nie myśl tyle xD
- Po tobie spodziewałem się że jak inne fanki rzucisz się na mnie, poprosisz o autograf, zdjęcie… z tobą mogę pogadać jak z najlepszą przyjaciółką – westchnął.
- Bo jestem inna – wstałam i podałam mu rękę – w końcu się przyjaźnimy – uśmiechnęłam się a chłopak podał mi rękę. Pomogłam mu wstać i wróciliśmy do swoich łóżek. Przed snem usłyszałam Carlosa który nucił piosenkę „Worldwide” przy której udało mi się zasnąć…
*Następny dzień*
- Pati… wstawaj… bo wyciągnę cię siłą – usłyszałam kogoś głos i otworzyłam oczy. Carlos siedział na moim brzuchu i próbował mnie obudzić. Co ten wariat wyprawia?
- Nie dasz mi spać… jeszcze mi brzuch gnieciesz – jęknęłam zaspana.
- Masz za godzinę samolot wiec się szykuj – powiedział a ja szybko się podniosłam zwalając go na podłogę – masz czas… - jęknął leżąc.
- Dopiero teraz mi to mówisz?! – warknęłam i zaczęłam biegać po pokoju się szykując.
- Dostałem dopiero przed chwilą informacje… ty masz za godzinę a ja za dwie – staną w łazience kiedy się malowałam – będziemy musieli się pożegnać
- Oj tam – machnęłam ręką – każdy wróci do swoich światów – wyszczerzyłam się. Szczerze okropnie mi było smutno że muszę się z nim rozstawać… jest super przyjacielem z którym się dogaduje! Jednak mieszkamy na drugim końcu świata. Długo nie minęło a byłam już na lotnisku z bagażami, Carlos przyszedł mnie odprowadzić i czekaliśmy na mój samolot.
- Pasażerowie lotu do Polski prosimy o przejście przez barierkę – usłyszałam głos w głośnikach.
- Muszę już iść – szepnęłam smutna.
- Będę tęsknić… - uśmiechną się jednak jego mina nagle zbladła – o kurwa – założył kaptur i zaczął ukrywać twarz. Spojrzałam za sobie i zobaczyłam paparazzi szukającego chyba jego…
- To tylko paparazzi – odwróciłam się do niego.
- Ukryj się – założył na moją głowę czapkę – jak nas zobaczą razem to będzie koniec…
- Bo co? Nie jestem sławna i nie warto się ze mną pokazywać… wstydzisz się mnie? – podniosłam cwano brew.
- Pomyślą sobie coś a nie chce cie narażać na tych idiotów – chwycił mnie za rękę.
- Weź przestań udawać… miałam cię za innego. Widocznie dla ciebie najważniejsza jest sława… nie spotkałbyś się z normalną dziewczyną, dobra – zabrałam bagaże – żegnam – poleciała mi pojedyncza łza po policzku i poszłam w kierunku barierek. W samolocie rozpłakałam się na dobre, nie wiem dlaczego tak zrobiłam. Poczułam się jakaś odtrącona i wykorzystana… mam dość.
*Rok później*
Szłam ulicą stukając w klawiaturę komórki… tak znowu gram w tą grę xD Zgrałam sobie ją na telefon który dostałam od Carlosa, nadal miło wspominam ten dzień. Znowu jestem w Nowym Yorku, tym razem na wakacjach u wuja który mnie polubił i to bardzo, nareszcie się pogodził z tatą i jest spokój. Od tego dnia co był rok temu, nie miałam żadnego kontaktu z Carlosem. Nie odzywał się na twiterze, ani nie pisał… w ogóle jakby nic się nie stało.
- Jeśli tak na to patrzysz to koniec! – usłyszałam jakiś krzyk jednak nie zwróciłam na to uwagi. Nagle ktoś na mnie wpadł i znowu upuściłam komórkę… jedyną pamiątkę po Carlosie… została rozwalona.
- Uspokój się i nie krzycz – usłyszałam głos Latynosa, nie mogłam uwierzyć że go znowu widzę – zaraz się tym zajmiemy – podniósł kawałki rozwalonej komórki, objął mnie i zaczął gdzieś prowadzić – pójdziemy do salonu i wybierzemy jakiś dobry i trwały model
- Carlos? – szepnęłam zatrzymując się – co ty tu znowu robisz? – zapytałam z łzami w oczach.
- Wpadam na ciebie – wzruszył ramionami.
- Tęskniłam idioto – przytuliłam się do niego i długo nie chciałam puścić.
- Rozstałem się przed chwilą z Alexą – szepnął do mnie po chwili a mnie zamurowało – zdradziła mnie…
- Współczuje ci… widocznie nie była ciebie warta – uśmiechnęłam się leciutko.
- Nawet się cieszę z tego powodu, zakochałem się w innej – dodał co mnie jeszcze bardzo zdziwiło. Ten szaleje i się zakochuje a ja nic… jestem samotna.
- To życzę ci szczęścia, nie musisz mi odkupywać komórki – chciałam odebrać kawałki komórki jednak chłopak chwycił mnie za rękę, przyciągną do siebie i pocałował. Na początku nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje, nie wiedziałam co zrobić! Jednak po chwili odwzajemniłam pocałunek…
- Wariacie kocham cię – powiedział kiedy oderwał się od moich ust – już jak na mnie nawrzeszczałaś wiedziałem że jesteś tą szczerą, słodką, jedyną dziewczyną z snów…
- Nie wiem  co powiedzieć… walnęłabym cie za molestowanie moich ust ale podobało mi się… i chce więcej – przyciągnęłam go do siebie i znowu pocałowałam. Tak zostaliśmy parą, no może i nie taką zwykłą parą bo nie zachowujemy się jak na normalnych ludzi przestało… ludzie myślą ze się przyjaźnimy. Po zachowaniu sama bym nie uwierzyła ze jesteśmy razem. Moja mama zawsze mi powtarzała że powinnam się przyjaźnić z moim chłopakiem… wiec czemu nie.
Pojechaliśmy do polski aby mógł poznać trochę mojego kraju, po tych kilku dniach spędzonych razem w NY musiałam w końcu wrócić do domu. Zanim jednak pojechałam do mojego domu odwiedziliśmy pewną osóbkę… ciekawa jestem jej reakcji.
- Cześć – pomachałam dziewczynie która otworzyła nam drzwi. Na widok Carlosa myślałam ze zemdleje lub się na niego rzuci.
- Pati?... Carlos?... matko niech mnie ktoś złapie – chwyciła się za głowę Sylwia.
- Spokojnie kobieto… nie warto na jego widok mdleć – wybuchłam śmiechem a chłopak uderzył mnie w ramię – nie fochaj się…
- Będę – wystawił mi język.
- Uważaj bo zaraz ci jebne – warknęłam tupiąc nogą.
- Nadal tak jedziecie na siebie? Ile można wam tłumaczyć ze nie warto, komórka nie jest najważniejsza – dziewczyna wpuściła nas do środka. Widzieliśmy fotel na który się rzuciliśmy jednocześnie aby się usiąść. Byłam pierwsza jednak Carlos zepchnął mnie siłą i sam usiadł szczerząc się jak idiota.
- Jak ja mam go lubić skoro rzuca mną co chwilę – przewróciłam oczami i usiadłam na kanapie.
- Ale razem do mnie przyjechaliście… co w ogóle on robi w Polsce – wskazała na Latynosa.
- Wpadliśmy znowu na siebie i rozwaliłem jej komórkę – wzruszył ramionami Carlos.
- Już widzę wojnę i furie Pati – zaczęła się śmiać czerwona.
- Nie krzyczałam tym razem, opanowałam się – kiwnęłam głową.
- To możliwe u ciebie? Zachowaniem przypominasz jakbyś miała ciągle okres – skomentował to Carlos.
- Zabierz mi go bo zaraz go walnę – groźnie spojrzałam na niego.
- Kłócicie się jak dzieci – spojrzała na nas czerwona – czyli przyjaźń doskonała
- Jeszcze mi alimentów nie płaci ale ok… spotkamy się w sądzie Pena – wskazałam na niego.
- Jakoś się ciebie nie boje – wystawił mi język a ja zabrałam poduszkę i uderzyłam go – nadal nie boje się ciebie
- Mam dość – machnęłam ręką i uderzyłam dłonią w stół. Zaczęłam piszczeć z bólu i machać ręką aby przestała mnie boleć.
- Nic ci nie jest Pati? – zapytała Sylwia.
- Kaleka z ciebie – zaśmiał się Latynos i podszedł do mnie, pocałował w rękę a później w usta – już lepiej?
- Troszkę – uśmiechnęłam się leciutko i wtuliłam w niego. Ukradkiem zobaczyłam minę Sylwii która przerażała… miałam wrażenie że zemdleje zaraz xD
- Wy… się… - ledwo coś powiedziała.
- Zapomniałam ci powiedzieć że jesteśmy ze sobą? – wybuchłam śmiechem a ona pokiwała głową – to mój chłopak
- Ale on cię rzucił z fotela… i ciągle na siebie… ale… jak?! – rozstawiła ręce.
- Za bardzo lubimy się ze sobą sprzeczać – powiedzieliśmy razem i zaczęliśmy śmiać. Siedzieliśmy długo u Sylwii, później pojechaliśmy do mojego domu… rodzice go strasznie polubili, w końcu nie mieli wyboru. Szczerze to cieszę się że rozwalił mi komórkę… Zawsze kiedy jedziemy do NY nocujemy w tym samym pokoju co pierwszej nocy, tak aby sobie przypomnieć ten dzień. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez tego wariata <3