niedziela, 18 sierpnia 2013

Jednorazówka - Dzieciństwo

Nie wiem czemu jak pisałam to zrozumiałam dziewictwo xD Dobra koniec tematu... jest jednorazówka xD
Nie mam kiedy ostatnio pisać, do tego mam pod ostatnim postem strasznie mało komentarzy :/ Przez to brak weny i jakichkolwiek chęci, zwłaszcza ze powinnam sie wziąć w garść bo za kilka dni jadę do Włoch i znowu mnie nie będzie.

Jednorazówka na odpierdol! Wiec się nie śmiać że będzie nudna... bo jakoś tak bez życia.. hymmm muszę się poprawić.
Zapraszam do czytania! :D

W najmniej niespodziewanym momencie można stracić wszystko… jednak wraca to tak nagle, nie zauważamy tego. Historia dwójki ludzi która w pewnej części straciła sens, urwała się.
- Carlos daj ten album na chwilę! – krzyknął brunet sięgając po przedmiot. W Los Angeles mieszka pewien zespół „Big Time Rush” składający się z czterech chłopaków. Są mili, sympatyczni i każdy z nich dostał niespodziewanie szansę… no cóż, aby taka szansa zaistniała musieli coś stracić.
- Po co wam to? – spytał Carlos przewracając oczami.
- Chcemy zobaczyć małego pana Pene – zaśmiał się Logan i chwycił za album. Oglądali zdjęcia kiedy doszli do dzieciństwa… do najpiękniejszego momentu jego życia.
- Kto to? – zapytał Kendall wskazując na brunetkę, trochę pulchną stojącą z nim na zdjęciu.
- To Pati… moja przyjaciółka z dzieciństwa – uśmiechną się promiennie.
- Masz z nią kontakt? – dodał po chwili James.
- Niestety nie… - spuścił głowę smutny Latynos.
- W ogóle co się stało? – zapytał blondyn patrząc na niego.
- Wszystko zaczęło się 12 lat temu…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Z punktu widzenia Pati*
Leciałam samolotem do Columbi… nie byłam szczęśliwa z tego powodu ponieważ nie chciałam się przeprowadzać. Ciężko odnaleźć się takiej 9-latce jak ja. Kiedy wylądowaliśmy, mama zabrała moje bagaże i spakowała do samochodu. Znowu czekają mnie przykre momenty takie jak obgadywanie mnie za to że jestem gruba. Niestety nie umiem przestać jeść, jestem taka jaka jestem… nikt po prostu mnie nie lubi, nie mam przyjaciół. Pojechaliśmy z mamą pod mały domek w centrum małego miasteczka, było tutaj pięknie i nie spodziewałam się takiego miejsca. Kiedy tylko wyszłam z samochodu oberwałam z piłki w głowę i upadłam, już pierwszego dnia musiało mi się coś stać.
- Kochanie nic ci nie jest? – usłyszałam moją mamę która pomogła mi wstać.
- Głowa… mnie boli – szepnęłam powstrzymując łzy. Przetarłam oczy i ujrzałam przed sobą jakiegoś chłopaka który zmartwiony przyglądał mi się. Latynos o ciemnych włosach i oczach, ciągle uśmiechnięty i radosny.
- Nie chciałem ci nic zrobić, bardzo przepraszam – odezwał się do mnie podając rękę – zgoda?
- Teraz mnie głowa boli! – warknęłam zakładając rękę na rękę. Widziałam jego kolegów którzy przyglądali się mi, szeptali coś do siebie z śmiechem. Momentalnie zrobiło mi się przykro… chciałam uciec jak najdalej i zacząć płakać.
- Jestem Carlos – podał mi rękę uśmiechnięty Latynos – a ty?
- Pati – podałam mu również rękę wycierają łzy – chcesz się zadawać z takim grubasem jak ja?
- Nie liczy się wygląd – szturchną mnie w ramię – sąsiadko – wystawił mi język, zabrał piłkę i uciekł do przyjaciół. Na twarzy pojawił mi się uśmiech, od razu dzięki niemu poczułam się lepiej… wychodzi na to że będę koło niego mieszkać.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Byłam już rozpakowana, cały pokój miałam kolorowy tak samo jak w Polsce. Urodziłam się tam oraz zostawiliśmy tam tatusia który już jest z aniołkami i mnie pilnuje. Musimy sobie z mamą radzić bez niego… dajemy sobie radę. Wyjrzałam przez swoje okno i zobaczyłam sąsiedni dom. Moje okno znajdowało się  naprzeciwko czyjegoś pokoju. Usiadłam na parapecie i chwilę się przyglądałam rzeczą jakie tam były… różne figurki, plakaty, zabawki. Na łóżku siedziała jakaś postać… był to ten Latynos którego spotkałam. Kiedy tylko mnie zobaczył zerwał się z łóżka, otworzył okno i zaczął machać abym i ja otworzyła.
- Cześć Pati! – uśmiechną się szeroko opierają łokcie o parapet.
- Nie wiedziałam że tu mieszkasz – zrobiłam niewinną minę i leciutko się zaśmiałam.
- Mama mi mówiła że będziemy mieć nowych sąsiadów! Chcesz przyjść do mnie się pobawić? – zapytał zadowolony.
- Na pewno tego chcesz? – podniosłam zdziwiona brew.
- Błagam Pati! Będziemy przyjaciółmi! – klasną w ręce szczęśliwy – pobaw się ze mną!
- Już biegnę! – wystawiłam mu język, zamknęłam okno i wybiegłam z pokoju. Ucieszył mnie niesamowicie fakt że ktoś w ogóle chciał się ze mną zaprzyjaźnić… coś czuje że spodoba mi się tu.
*Z punktu widzenia Carlosa*
Od ponad pół roku mamy nowych sąsiadów, okropnie się cieszę bo teraz Pati jest moją najlepszą przyjaciółką. Jest ode mnie o 2 lata młodsza ale mi to nie przeszkadza. Chodzimy do tej samej szkoły, każdą sekundę spędzamy razem, nocujemy u siebie… Bronie ją również przed osobami które jej dokuczają. Nie obchodzi mnie jak wygląda a jaki ma charakter, jest w końcu moją najlepszą przyjaciółką.
- Mam coś dla ciebie – podałem jej babeczkę w czasie przerwy – w stołówce się nie zorientują
- Jesteś najlepszy! – przytuliła mnie mocno – co dzisiaj będziemy robić?
- Moja mama kazała się spytać czy nie chcesz przyjść na ognisko do nas – uśmiechnąłem się szeroko.
- Mam u ciebie nocować czy mnie wygonisz jak ostatnio? – zapytała z śmiechem.
- Nie chciałaś mu oddać Freda – fochnełem się na chwilę.
- Jutro masz 12-ste urodziny a śpisz z misiem – wystawiła mi język.
- Pamiętaj ze obiecałaś nikomu o tym nie mówić… nasz sekret – podałem jej rękę.
- Na mnie możesz liczyć – podaliśmy sobie ręce i wykonaliśmy nasze specjalne przywitanie. Już jutro mam urodziny przez co mama chce zrobić przyjęcie. Nie mogę się doczekać prezentów, balonów, tortu i zabaw! Będzie niesamowicie!
Po lekcjach poszliśmy z Pati do jej domu aby jak codziennie spędzić jakoś czas. Dla nas jeden dzień to trochę za mało… tęskniłbym jakby musiała wyjechać chociaż na weekend. Zabraliśmy szklanki z sokiem i uciekliśmy do jej pokoju.
- Wymyśliłam dla ciebie idealny prezent – uśmiechnęła się szeroko brunetka.
- Powiedz co to! – zerwałem się z łóżka.
- Poczekaj do jutra – założyła rękę na rękę i kiwnęła głowa.
- Proszę, proszę, proszę! – złożyłem ręce i zrobiłem minę smutnego pieska – bądź przyjaciółką
- Nie wydusisz ze mnie tego – wystawiła mi język – poczekaj Carlos
- Bo ukradnę ci Panią Misiową – uśmiechnąłem się cwano.
- Nie dotykaj mojego misia! – zabrała poduszkę i uderzyła mnie z niej. Tak właśnie zaczęliśmy walkę na poduszki w której jak zawsze coś musiało ulec zniszczeniu… bez tego nie ma zabawy. Niestety musiałem iść do domu co zrobiłem to niechętnie, wolałbym spędzić ten czas z Pati…
*Z punktu widzenia Pati*
Siedziałam szczęśliwa na ławce i czekałam na Carlosa. Była impreza urodzinowa, jego mama ciągle biegała z aparatem i robiła zdjęcia… jednak nigdzie nie widziałam mojego przyjaciela. Ominęłam gości i pobiegłam do góry gdzie w jego pokoju znalazłam załamanego chłopaka. Szybko usiadłam obok niego i przytuliłam mocno.
- Co się stało? – zapytałam próbując go pocieszyć.
- Podsłuchałem wczoraj rozmowę rodziców… mam za kilka dni wyprowadzić się do Los Angeles – kiedy tylko to powiedział zbladłam.
- Nie mogą tego zrobić! Jesteś moim przyjacielem! – w moich oczach pojawiły się łzy.
- Pati chce tutaj zostać… - przytulił mnie mocno – zrób coś
- Damy jakoś radę, zobaczysz – dodałam próbując go nadal uspokoić. Nie chciałam aby odjeżdżał jednak musiał być jakiś powód. Siłą i szantażem zaciągnęłam go na przyjęcie urodzinowe gdzie wszyscy na niego czekali. Miałam zamiar zaśpiewać dla niego piosenkę którą sama napisałam! Wyrażam tam moje wszystkie emocje… nie chce aby był tylko moim przyjacielem, podoba mi się od samego początku. Teraz jest idealna okazja aby mu to powiedzieć. Kiedy tylko wszyscy dali mu prezenty i złożyli życzenia, stanęłam na samym środku rozglądając się nerwowo.
- Carlos chce ci dać mój prezent! Zaśpiewam coś dla ciebie – uśmiechnęłam się szeroko i puściłam muzykę z płyty. Piosenka nosiła tytuł „Jesteś moim skarbem”. 
1. Kocham cię tak, trochę bardzo, z całej siły,
Jak skarb. Szalenie kocham trochę cię,
Ale ty to wiesz. Najdroższy ty,
Świecisz jak promyk słońca mi.
I może w głębie siebie gdzieś ty mnie kochasz też.
No i już popatrz tu, na ręce byś wziąć mnie mógł.
Szeptem do mnie mów, no weź się nie wstydź.
Nie mogę w nocy spać, o tobie myślę cały czas.
Uwierz mi kiedy mówię, że któregoś dnia ze mną Ożenisz się.

Ty jesteś moim skarbem, wiesz?
Tak bardzo, bardzo kocham cię.
Ty jesteś moim skarbem, więc
Tak bardzo kocham cię.

2. Każdego dnia czekam na jakiś twój znak.
Koleżanki wciąż szepczą "ach jaki uroczy on".
Wyciąłeś mi serce na drzewie chyba ty,
Może od ciebie są też, kwiatki w mym tornistrze dziś
No już powiedz to, co jest między tobą i mną,
Nie wstydź się, odważny bądź
Mój książę z bajki.
Szaleje za tobą wręcz, na zawsze kocham cię
Uwierz mi kiedy mówię, ze któregoś dnia ze mną Ożenisz się.

Ty jesteś moim skarbem, wiesz?
Tak bardzo, bardzo kocham cię.
Ty jesteś moim skarbem, więc
Tak bardzo kocham cię.

Widzicie go, oo to idzie on, mój ukochany.
Na przerwach trzyma moją dłoń.
Na piórniku wziął i napisał moje imię sam.
To jest mój skarb i kocham go tak i tak.
Gdy pobierzemy się będziemy mnóstwo, mnóstwo
Dzieci mieć!

Kiedy tylko skończyłam śpiewać usłyszałam śmiech wszystkich jego kolegów i koleżanek. Dorośli mnie nagrywali również z śmiechem.
- Grubasek się zakochał – usłyszałam głos jakieś dziewczyny. Niespodziewanie rozległy się słowa „zakochana para”… wtedy zrozumiałam jaki błąd zrobiłam. Nie dość że z siebie zrobiłam pośmiewisko to jeszcze z mojego przyjaciela. Zaczęli się śmiać że takie osoby jak mnie nikt nie kocha, wyzywali od najgorszych. Rozpłakałam się i uciekłam do swojego domu, schowałam głową w poduszkę i rozryczałam się. Chciałam jak najszybciej wyjechać stąd!
- Pati jesteś tu? – ktoś otworzył drzwi, był to na pewno Carlos – nie płacz
- Zostaw mnie samą! – warknęłam i znowu zaczęłam płakać – nikt mnie lubi
- Ja cię lubię – usiadł koło mnie – najlepsza piosenka jaką słyszałem
- Zrobiłam z siebie idiotkę – dodałam załamana – wszyscy się śmiali że fałszuje
- Nie przejmuj się innymi – machną ręką i mnie przytulił.
- Kto będzie mnie bronić jak odjedziesz… - spojrzałam w podłogę smutna.
- Wiem że dasz sobie radę, w końcu jesteś moją przyjaciółką na zawsze – posłał mi szeroki uśmiech który odwzajemniłam. Nie wiem co uważa o tej piosence… pewnie nigdy się nie dowiem.
*Z punktu widzenia Carlosa*
*12 lat później*
- Następnego dnia wyjechałem i już nigdy się nie spotkaliśmy, kiedy wróciłem w odwiedziny do rodzinnego domu okazało się że Pati już dawno się przeprowadziła… Nie wiem gdzie jest ani nic – opowiedziałem chłopakom historie z dzieciństwa.
- Napisała ci piosenkę? – zapytał zaciekawiony Kendall.
- Teraz żałuje że sam nie powiedziałem co do niej czułem… i może nadal czuje – wzruszyłem ramionami kładąc album na półkę – czas na imprezę!
- Zawsze i wszędzie! – krzyknęli razem i wyprowadzili mnie siłą. Wiem o tym że tego nigdy nie odmówią, ale trzeba jakoś uczcić wydanie nowego albumu!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wracaliśmy całkowicie pijani do domu, śpiewaliśmy, śmialiśmy się. Nigdy tak bardzo się nie upiłem jak dzisiaj, no był tego powód. James w pewnym momencie popchną mnie na bok i wleciałem na pewną dziewczynę.
- Nie chciałem cię wywalić – ledwo przestając się kołysać podałem jej rękę i pomogłem wstać. Była to prześliczna brunetka o długich kręconych włosach, piwnych oczach i niesamowitej figurze… po prostu ideał dziewczyny. Czułem jakbym znał ją całe życie.
- Nic się nie stało – podniosła z ziemi kartki – na następny raz tyle nie pij – pomachała mi i uciekła dalej. Wpatrywałem się w nią jak zahipnotyzowany.
- Patrzcie komórkę zostawiła! – oparł się o mnie Logan wskazują na przedmiot.
- Czekaj – podniosłem komórkę wywalając przez przypadek Logana.
- Sprawdź czy nie ma jakiś nagich zdjęć! – krzykną James podbiegając ledwo do mnie.
- Zboczeniec z ciebie – przewróciłem oczami i schowałem komórkę do kieszeni. Wróciliśmy ledwo do domu, padłem na łóżko i wyciągnąłem telefon tajemniczej dziewczyny. Próbowałem poszukać jakichkolwiek danych aby oddać jej komórkę. Z ciekawości jednak weszłam w zdjęcia… zobaczyłem tam fotkę z moich 12 urodzin… była tam Pati i ja.
- To nie możliwe – pokręciłem głową zaskoczony i nadal przeszukiwałem zdjęcia, było ich pełno! Moje i Pati jak byliśmy mali… oraz piosenka którą napisała. Aby mieć 100% pewność zadzwoniłem do pierwszej lepszej osoby z którą się kontaktowała.
- Cześć Pati, coś się stało? – spytała pewna dziewczyna. Kiedy tylko usłyszałem to imię komórka wypadła mi z ręki… znalazłem moją Pati po 12 latach.
*Z punktu widzenia Pati*
Od ponad godziny szukam mojej komórki i nie mogę jej znaleźć… nie mówicie że ją zgubiłam bo oszaleje. Nie dość że jestem wykończona po wykładach to telefon zgubiłam. Po raz kolejny zadzwoniłam na mój numer ale nie nikt nie odbierał… mam nadzieje że ktoś już go nie ukradł. Usiadłam załamana na łóżku i czekałam na jakikolwiek sygnał… nagle usłyszałam dzwonek telefonu domowego. Szybko się podniosłam i odebrałam.
- Gadaj gdzie moja komórka! – warknęłam do słuchawki.
- Spokojnie mam ją… Oddam ci ją – powiedział jakiś mężczyzna w słuchawce.
- Dobrze że ją znalazłeś… kiedy mogę ją odebrać? – odetchnęłam z ulgą.
- Może jutro spotkamy się w tym samym miejscu gdzie na mnie wpadłaś dzisiaj? – zaśmiał się. Trochę nie ogarnęłam o co chodzi aż w końcu sobie przypomniałam… wiem kto ją ma!
- Tylko niczego tam nie szukaj – powiedziałam stanowczo – jutro o 14:00?
- Idealnie pasuje, dobranoc Pati – dodał nadal rozbawiony.
- Mówiłam abyś niczego tam nie szukał… i nie pij tyle – przewróciłam oczami i się rozłączyłam. Jego głos wydawał mi się tak cholernie znajomy… nie wiem gdzie ale już go słyszałam. Zabrałam Freda, któremu zmieniłam imię na Carlos i położyłam się w łóżku… dostałam tego misia kiedy mój przyjaciel wyjechał. Moja miłość z dzieciństwa której już nigdy nie spotkam… i o której nie mogę zapomnieć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Czekałam na moją komórkę już z 10 min. Obiecał że ją przyniesie a teraz się spóźnia… jak ja tego nie lubię. Kręciłam się w kółko rozglądając się co dookoła mnie się dzieje, oczywiście jak zawsze pełno ludzi… w końcu Los Angeles.
- Pati tak? – popukał mnie ktoś po ramieniu, szybko się odwróciłam i zobaczyłam tego chłopaka. Teraz dało się go lepiej zauważyć bo nie było ciemno.
- Masz moją komórkę tak? – zapytałam kiedy wręczył mi moją własność – dziękuje
- To ja na ciebie wpadłem – uśmiechną się promiennie. Cały czas wydawał się być okropnie nerwowy… przez uśmiech zaczynam myśleć że go znam i to zbyt dobrze.
- Nie spotkaliśmy się już kiedyś? – spytałam przyglądając mu się.
- Jestem Carlos, miło mi – podał mi rękę Latynos. Dopiero wtedy coś we mnie strzeliło… to był Carlos! Nogi zaczęły mi się uginać, gdybym nie oparła się o ścianę to bym zemdlała.
- Nie wierze że to ty… Nic się nie zmieniłeś! – rzuciłam mu się na szyje i mocno przytuliłam.
- Ty aż za bardzo – szepną mi do ucha – prawie cie nie poznałem
- Wzięłam się za siebie, chociaż są efekty – wyszczerzyłam się – co się działo przez te 10…
- 12 lat – poprawił mnie chłopak – wyjechaliśmy do LA abym zaczął karierę… teraz jestem piosenkarzem i aktorem, śpiewam w zespole Big Time Rush. Kiedy przyjechałem do Columbii to już ciebie nie było… dlaczego? – spytał zaciekawiony. Postanowiliśmy zrobić spacer w parku i porozmawiać.
- Po twoim wyjeździe siedziałam jeszcze w Columbii 2 lata, potem przeniosłam się do dziadków do Polski i tam w liceum zaczęłam się tak nadmiernie odchudzać. Dosłownie nic nie jadłam… ale później stwierdziłam ze nie ma to sensu, zaczęłam ćwiczyć tak że jestem chuda. Jakieś 2 miesiące temu przeprowadziłam się tutaj na studia prawnicze – opowiedziałam mu wszystko zgodnie z prawdą – niesamowite że przez przypadek się spotkaliśmy
- Widocznie tam musiało być – wzruszył ramionami.
- Cieszę się jak głupia! Po czym poznałeś ze to ja? – zdziwiona popatrzałam na niego.
- W komórce miałaś zdjęcia z urodzin… i była ta piosenka – zaczął kiedy jakaś blondynka szybko do nas podbiegła i wtuliła się w Latynosa.
- Tutaj jesteś skarbie, szukałam cie od godziny! – powiedziała odrywając się od niego – a to kto? – wskazała na mnie – chyba mnie nie zdradzasz – założyła zła rękę na rękę.
- Coś ty Cindy, to jest Pati, moja przyjaciółka z dzieciństwa – powiedział spokojnie chłopak wskazują na mnie – Pati to jest Cindy, moja narzeczona – przedstawił mi blondynkę o długich prostych włosach i niebieskich oczach… wyglądała sztucznie, jednak kiedy powiedział że to jego narzeczona świat zawalił mi się pod nogami.
- Życzę wam szczęścia – uśmiechnęłam się sztucznie – kiedy planujecie ślub?
- Za 3 dni – wyszczerzyła się blondynka tuląc mocniej Latynosa. Był to cios prosto w serce… jak to mówią pierwsza miłość jest najsilniejsza.
- Chociaż ty Carlos znalazłeś szczęście, ja muszę uciekać – trochę smutna odwróciłam się do nich tyłem zanim bym się rozpłakała.
- Zapraszam cię Pati na nasz ślub jak oczywiście będziesz mieć czas! – krzykną Carlos. Jeszcze bardziej trafił mnie w serce. Podniosłam kciuk do góry i uciekłam wycierając łzy… miałam nadzieje że już o nim zapomnę a pewnego dnia powrócił, stare uczucie wróciło jeszcze mocniej… jednak on już znalazł tą jedyną. Idąc tak przez miasto napotkałam trójkę chłopaków… kiedy tylko mnie zobaczyli to podbiegli do mnie szczęśliwi.
- Jesteś Pati? – zapytał zielonooki blondyn.
- Coś się stało? – trochę przerażona odpowiedziałam.
- Carlos nam odpowiadał o tobie. Jesteśmy jego przyjaciółmi z zespołu… Potrzebujemy twojej pomocy… - zaczął jakiś szatyn – jestem Logan, ten blondyn to Kendall a z grzywką James
- W czym ja mam wam pomóc? – założyłam rękę na rękę.
- Musisz go namówić aby nie było ślubu – powiedzieli równo.
- Cindy chce tylko jego kasy, podwalała się do nas również ale owinęła sobie wokół palca Carlosa… My wiemy że nie chce tego ślubu jednak coś go ciągnie. Nawet jej nie kocha, ona go też – wytłumaczył mi James.
- Ja nic do tego nie mam, spotkałam go przez przypadek… nie chce się mieszać w jego życie – powiedziałam obojętnie.
- Jesteście przyjaciółmi – zaczął Kendall jednak szybko mu przerwałam.
- Byliśmy przyjaciółmi, zrozumcie że nie mam zamiaru niszczyć mu życia… to jego decyzja. Chce aby był szczęśliwy – przewróciłam oczami.
- Zniszczysz mu życie pozwalając na ślub, on ciebie wysłucha… w końcu on cię kochał – dodał Logan. Z zdziwienia zaczęłam kaszleć i nie docierało do mnie co powiedzieli… on mnie kochał?
- Sami mu to wytłumaczcie… - szepnęłam nadal zaskoczona.
- Nie chce nas słuchać. Ona chce go wykorzystać, zabrać całą kasę… ma nawet innego na boku! – wzruszył ramionami Kendall – jak chcesz jego szczęścia to pomóż!
Przemyślałam to sobie wszystko i zgodziłam się na pomoc chłopakom… jeśli to wszystko jest prawdą to nie pozwolę aby jakaś blond wiedźma skrzywdziła mojego Carlosa. Będę o niego walczyć… chociaż może jednak chce tego ślubu. Sama nie wiem co o tym myśleć, pewnie jest to że nie oddam go bez walki.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
(jeśli chcecie to ten fragment jest wzorowany na piosence "Taylor Swift - Spak Now" polecam!)

Przez ten cały czas aż do ślubu „pomagałam” im w przygotowaniach. Jednak za każdym razem kiedy próbowałam coś zniszczyć jakimś sposobem jeszcze bardziej im pomogłam. Zbliżyłam się jeszcze bardziej do Carlosa z czego ślub sprawiał mi jeszcze więcej bólu. Przestaje już wierzyć że ślubu nie będzie.
Za kilka godzin rozpocznie się ceremonia w kościele, nie miałam zamiaru na nią iść. Popłakałabym się widząc kiedy składają przysięgę… Będzie mieć ślub z niewłaściwą dziewczyną, ja powinnam nią być zamiast Cindy. Co chwilę przyjaciele Carlosa do mnie dzwonili… pewnie chcieli abym coś zrobiła, już nie ma szans abym powstrzymała ślub. Postanowiłam się przejść w stronę kościoła i zobaczyć jak tłumy ludzi próbują dobić się do kościoła… paparazzi, dziennikarze, fani. Idąc tak widziałam limuzynę gdzie w środku siedziała Panna młoda, na mój widok zatrzymała się, otworzyła okno… na jej twarzy był cwany uśmiech.
- Nie udało ci się, on jest mój, tak samo jak jego cała forsa – wybuchła śmiechem.
- Zdzira z ciebie – przymrużyłam oczy zła.
- Nauczyłam się od ciebie – puściła mi oczko i odjechała dalej. Byłam już pewna że nie mogę dopuścić do ślubu. Ceremonia zacznie się za jakieś 5 min… nie mogę się spóźnić. Jak najszybciej zaczęłam biec w stronę kościoła, nie wiedziałam co mam zrobić jak tam wejdę ale coś wymyślę. Nie pozwolę aby Carlos został zraniony przez taką idiotkę. Kiedy dotarłam tylko na miejsce zobaczyłam tłumy ludzi siedzących przed kościołem i głos księdza… już się zaczął ślub!
- Panienka gdzie chce wejść? – zatrzymał mnie ochroniarz stojący przed dziwami.
- Muszę tam wejść! – powiedziałam wkurzona.
- Trwa ślub, fanek nie wypuszczamy – założył rękę na rękę stanowczo.
- Nie jestem fanką – przymrużyłam oczy – popatrz tam! Ktoś się włamuje! – wskazałam na bok. Ochroniarz się odwrócił i wtedy zwinnie go ominęłam i wbiegłam do kościoła. Kiedy zobaczył że udało mi się przedostać zaczął mnie gonić!
- Czy ty, Carlos Pena… bierzesz sobie tą oto dziewczynę za żonę, i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską? Oraz że jej nie opuścisz aż do śmierci – usłyszałam głos księdza.
- Przerwać ślub! – wbiegłam do środka pomieszczenia przerywając przysięgę. Wszystkie oczy skierowały się na mnie… nikt nie wiedział o co chodzi.
- Zabierzcie ją! – rozkazała Cindy do ochroniarzy którzy pojawili się za mną.
- Carlos proszę nie rób tego! Wiem że nie chcesz ślubu!... Potrzebuje cię! – po policzku spłynęło mi kilka łez – nie zostawiaj mnie teraz…
- Niszczy nam ślub! Może ksiądz mówić dalej – uśmiechnęła się sztucznie Cindy patrząc co chwilę na mnie wkurzona.
- Carlos ja wiem że to nie ona powinna tam stać tylko ja! – nie wiem co mnie napadło aby to powiedzieć ale to zrobiłam… mina gości była bezcenna.
- Nie ośmieszaj się już – przewróciła oczami blondynka – kochanie powiedz „tak” i po sprawie
- Nie – powiedział Carlos, serce z szczęścia podeszło mi do gardła – Pati ma racje… nie chce z tobą ślubu
- Co ty opowiadasz Carlos? Przecież mnie kochasz – Cindy nie wiedziała co powiedzieć, była zaskoczona jak chyba każdy.
- Nie kocham cię, kocham Pati i zawsze kochałem – puścił jej dłoń i podszedł do mnie – ciebie chce jako żonę… w końcu jesteś moim skarbem
- Wcześniej się tego nie dało powiedzieć? – spytałam uwalniając się od ochroniarzy.
- Nie było okazji – wzruszył ramionami, chwycił dłońmi moją twarz i złożył na ustach namiętny pocałunek. Goście zaczęli bić brawa a wkurzona Cindy krzycząc na wszystkich uciekła z kościoła.
- Kocham Happy End’y – szepną James wycierając łzy chusteczką.
- Stary ty płaczesz? – zapytał zaskoczony Logan.
- To było piękne – dodał Kendall również wycierając łzy.
Historia skończyła się jak z bajki. Długo nie trwało aż czekałam na mój ślub… w końcu znam Carlosa całe życie i wiem że chce z nim spędzić je aż do samego końca.  

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Animal Planet 2 - 50.00 wejść!

Widzicie to ludzie?! Niedawno miną rok bloga a już jest 50 tysięcy wejść! Nie wierze w to... ja oślepłam... ja was kuźwa kocham najbardziej na świecie! Nie umiem, dosłownie nie umiem wyrazić tego wszystkiego słowami! KOCHAM WAS! Noc spadających gwiazd spełniła moje życzenie ^^
Nie miałam pomysłu co dać, szkoda ze nie ściągnęłam od Sylwii xD Więc napisałam następną część tej oto jednorazówki... mam nadzieje ze się spodoba xD
(PS. tym razem zły charakter jest prawdziwy, Wikipedia się kłania xD)



Uciekałam jak najszybciej mogłam. Za mną rozwalała się ziemia, już nie miałam siły aby biec. Ciągle słyszałam śmiech jakieś kobiety, był coraz głośniejszy i głośniejszy. Byłam na pustkowiu, biegłam tak nie widząc końca. Wtedy coś przykuło moją uwagę, była to klatka gdzie siedzieli wszyscy moi przyjaciele, osoby które tak kocham… strażnicy natury. Próbowałam ich uratować jednak nie zdążyłam, klatka wpadła do lawy… sama się zatrzymałam robiąc największy błąd życia. Ziemia pod moimi łapami się rozwaliła… wtedy wpadłam do lawy słysząc jak jakaś kobieta mówi „Wszystkich was to czeka”.
Podniosłam z krzykiem głowę… próbowałam się uspokoić jednak to nic nie dało. Byłam w swoim pokoju, byłam znowu człowiekiem… był to tylko zły sen. Położyłam głowę znowu na poduszkę wpatrując się w sufit. Nie wierze ze miną już rok od naszej przygody z zwierzętami. Od kiedy się poznaliśmy postanowiliśmy że razem zamieszkamy, tworzymy pary, można by powiedzieć ze idealne pary. Chłopacy zamieszkali razem w Los Angeles a my wróciliśmy do swoich domów aby zając się szkołą, już za kilka dni zaczynają się wakacje i mam przenieść się do chłopaków. Oczywiście przez ten cały czas ćwiczyliśmy nasze moce, u mnie za ciekawie to nie wygląda. Umiem zamienić się w lisa ale na krótko, pełną kontrole mam tylko w czasie pełni. Innym wychodzi idealnie korzystanie z mocy, zmienianie się kiedy tylko chcą… ja jeszcze nie umiem w pełni korzystać z wszystkiego. Od tamtego czasu już się nie widzieliśmy na żywo… każdy był zajęty a nikt podejrzany nie pojawił się. Matka natura kazała nam trenować, trenować i jeszcze raz trenować abyśmy nie przegrali. Co do snu… jest to następna nieprzespana noc od miesiąca. Co chwilę śni mi się to samo, słyszę śmiech kobiety, biegnę bez końca a pode mną łamie się ziemia… nikt o tym nie wie, wole aby tak zostało.
Usłyszałam szelest za oknem, podniosłam się, otworzyłam okno i rozejrzałam po dworze. Zobaczyłam rudego lisa który wpatrywał się we mnie błagająco. Kiwał łebkiem jakby chciał mnie gdzieś zaprowadzić. Wyszłam cicho z domu, dzięki pełni zmieniłam się w lisa i pobiegłam za stworzeniem które prowadziło mnie w głąb lasu. Obraz zaczynał robić się coraz ciemniejszy… aż straciłam przytomność.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Obudziłam się w tej samej jaskini, zobaczyłam Matkę Naturę oraz inne osoby! Nareszcie znowu ich widzę!
- Dziewczyny! – przytuliłam się do nich mocno – nawet nie wiecie jak tęskniłam… za wami też – przytuliłam się do Logana, Kendalla i Jamsa.
- Za mną nie tęskniłaś? – zapytał Carlos, wszyscy byli ludźmi jak ja.
- Za tobą najbardziej – wtuliłam się w niego i pocałowałam. Tak bardzo brakowało mi tego idioty.
- Dobra znowu tutaj siedzimy… matka co jest? – zapytała Vai zwracając się do Matki Natury.
- Coś niepokojącego dzieje się u nas w podziemiach… zwierzęta znikają, inne zachowują się jakby były w jakimś transie, zaczyna to również przechodzić na ludzi – wytłumaczyła nam kobieta.
- W ogóle wiemy dlaczego tak się dzieje? – James założył rękę na rękę.
- Jest jedna osoba podejrzana… zgadnijcie kto – Matka Natura zmieniła wtedy głos, wszyscy wystraszeni cofnęli się kawałek. Jaskinie ogarną mrok, wszystko zamieniło się w inne miejsce, a sama Matka Natura w jakąś kobietę.
- Kim ty jesteś?! – warkną Kendall.
- Witam moje słodkie stworzonka – uśmiechnęła się bezczelnie – jestem Alp… taka sobie kuzynka waszej kochanej władczyni…
- Nie mam zamiaru tutaj siedzieć – Angel próbowała wyjść jednak każde przejście się zamknęło – wypuść nas!
- Tak bez zabawy? Musicie najpierw wykonać kilka moich wyzwań – zaśmiała się. Poznaje ten śmiech… jest to ten sam śmiech z snu!
- …jakie zadania? – spytała Sylwia.
- Posłuchajcie słodziaki – Alp nagle zniknęła, dosłownie jakby rozpuściła się w powietrzu – nie lubię zdobywać zdobyczy bez zabawy – pojawiła się za nami – jeśli przegracie jesteście cali moi… będę mogła wyssać z was krew
- Wyssać? Jesteś wampirem? – odsunął się od niej Logan robiąc wielkie oczy.
- Damy ci radę! Jesteśmy silniejsi i sprytniejsi! – warknęła dumnie Vai – może inni są sprytniejsi ale wszyscy są silni!
- Violette nie wiesz że wampiry są niepokonane? – znowu zniknęła i pojawiła się kawałek dalej – nie jestem zwykłym wampirem… mogę sprawić że ofiary przed śmiercią będą mieć koszmary, mogę zamieniać się w zwierze… jestem jak jedna z was – wzruszyła ramionami i znowu zniknęła – Pati coś ciekawego ci się śniło ostatnio? – złapała mnie za ramiona pojawiając się ze mną i szepnęła do ucha.
- Co ty jej zrobiłaś? – zapytał wkurzony Carlos.
- Mała zabawa… i tyle – pstryknęła palcami… wszystko zrobiło się ciemne. Nie słyszałam nikogo, nie mogłam się ruszyć…


*Z punktu widzenia Angel*

Obudziłam się jako orzeł na jakieś pustyni, nie było nic widać tylko piasek i piasek… obok mnie leżał jeszcze nieprzytomny Logan. Rozejrzałam się dookoła próbując znaleźć jakąś drogę, jednak wszystko na nic.
- Gdzie my jesteśmy? – jękną cicho Logan powoli się podnosząc.
- Na jakieś pustyni… nie mam pojęcia skąd się tutaj znaleźliśmy – wzruszyłam skrzydłami.
- Moje dzióbki wstały – usłyszeliśmy głos Alp – jesteście gotowi na wyzwanie?
- Nie rozumiesz że nie chcemy bawić się w twoje zabawy?! – warknęłam rozglądając się dookoła.
- Jedna niewinna gra… musicie zebrać 10 złotych kwiatów, inaczej zginiecie… powodzenia kochani – zaśmiała się. Wtedy pustynia zamieniła się w dżunglę, dosłownie nie minęła sekunda a byliśmy w innym miejscu. Musieliśmy znaleźć jakieś głupie kwiatki aby się uratować!
- Wykonajmy to zadanie i koniec, nie chce ryzykować – powiedział Logan rozglądając się.
- Jakby było coś tutaj widać – dodałam smutna. Martwię się również o resztę, nie mamy pojęcia gdzie mogą być, lub co mogło się z nimi stać.
- Mogliśmy chociaż dostać jakąś torbę aby łatwiej nam się zbierało – przewrócił oczami Logan. Nagle przed nami pojawiła się duża, czarna torba. Wystraszeni zabraliśmy ją… to jest okropne jak ona nas obserwuje.
- Jak mamy znaleźć tutaj kwiaty? – westchnęłam.
- Mogą być wszędzie… - jękną Logan – Angel uważaj!
- Na co? – obejrzałam się widząc jakieś pnącza, same się poruszały i zaczęły mnie atakować. Próbowałam odlecieć ale pnącza nadążyły owinąć moją nogę i pociągnąć w dół owijając całe ciało.
- Logan ratuj! – próbowałam się wyrwać. Zaczęłam krzyczeć kiedy zobaczyłam że chcą mnie zaciągnąć do jakieś jaskini.
- Nie działa na nie moja moc! – próbował do skutku jednak nic się nie stało. Pnącze porwało mnie do ciemnej jaskini, jeszcze raz próbowałam się uwolnić co mi nie wychodziło. Zobaczyłam blask na końcu korytarza, był to złoty kwiat! Resztkami sił rozcięłam pnącza pazurami i dziobem, ledwo pofrunęłam w stronę kwiatu. Poczułam okropny ból skrzydła które nie umożliwiało mi latania. Rośliny jednak nie poddając się nadal próbowały mnie złapać. Wyciągnęłam skrzydło w stronę kwiatka, wtedy rozległ się blask po całym pomieszczeniu, rośliny zniknęły zostawiając mnie z jednym złotym kwiatem. Odetchnęłam z ulgą i wyszłam z jaskini napotykając zdenerwowanego Logana.
- Vai… znaczy Angel udało ci się! – na mój widok szybko przybiegł.
- Tak bardzo denerwujesz się o Vai? – poruszałam brwiami.
- W końcu jest moją dziewczyną… musze się martwić – puścił mi oczko i włożył kwiat do torby. Mamy 1 na 10… dużo nie brakuje.
- Czas kochani macie do zachodu słońca… przyjdzie noc i przegracie – zaśmiała się Alp.
- Zachód przecież będzie gdzieś za 3 godziny! – zaskoczona rozejrzałam się dookoła.
- Radzę się pośpieszyć – dodała jeszcze bardziej roześmiana. To niemożliwe do wykonania… dżungla jest ogromna, nie wiadomo gdzie są te kwiaty i mamy tylko kilka godzin aby znaleźć je.
- Angel… - usłyszałam głos Logana.
- Cicho… próbuje wymyślić jak szybko znaleźć te kwiatki – rozmyślałam tak patrząc w niebo.
- Angel posłuchaj… - zaczął ale mu przerwałam.
- Mówiłam ze próbuje się zastanowić – przewróciłam oczami i odwróciłam się do niego – Logan? Gdzie jesteś?
- Topie się! – krzyknął przerażony. Spojrzałam w dół i zobaczyłam wilka w połowie wciągniętego przez ruchome piaski! Szybko poleciałam do góry, chwyciłam go moimi pazurami i próbowałam wyciągnąć. Piaski były niestety silniejsze, wilk wyślizgną mi się zatapiając w pasku. Wystraszona próbowałam go znowu chwycić ale się nie udało! Zabiłam przyjaciela!
- Mam kwiat! – wypłyną ledwo Logan trzymając w pysku złoty kwiat. Dzięki niemu wyszedł na powierzchnie otrzepując się.
- Już myślałam że cie zabiłam… - szepnęłam ledwo oddychając. Przytuliłam go mocno i nie chciałam puścić, boje się że skoro my mamy tak trudno to co dopiero reszta.

*Z punktu widzenia Jamsa*

Nieogarnięty podniosłem głowę, w ogóle nie wiem co się stało. Rozejrzałem się dookoła… byłem na chmurze! Wystraszony cofnąłem się do tyłu prawie spadając w dół… jak to możliwe że jestem nad ziemią!
- Jesteśmy w niebie? – szepnęła Vai leżąc sobie zaspana.
- To nie możliwe… w końcu też tu jesteś – wskazałem na nią.
- To nie ja piszę mojej siostrze zboczone wiadomości – udała focha i spojrzała w dół – chcesz spróbować jak się lata?
- Vai to nie śmieszne, nie wiemy jak stąd zejść – z przymrużonymi oczami i znudzoną miną popatrzałem na nią.
- Dzieci, dzieci – na chmurze obok pojawiła się Alp – jak wy słodko wyglądacie jak się boicie
- Ja się nie boje małych chmurek – powiedziała Vai przez zęby.
- Czy aby na pewno Vai? – kobieta pstryknęła palcami, wtedy chmura pod nami znikła i zaczęliśmy spadać w dół. Zaczęliśmy krzyczeć próbując cokolwiek zrobić, jednak to wszystko było do niczego… nie umiemy latać!
- Pomocy! – krzyknęła Vai zamykając oczy.
- Jednak się boisz? – Alp pojawiła się obok nas, wtedy zaczęliśmy unosić się w powietrzu.
- My latamy! – uśmiechnąłem się szeroko – ale… ale jak?
- Wasze zadanie jest łatwe… w chmurach są ukryte krople wody… musicie zdobyć ich tyle aby napełnić cały ten dzban – podała nam dzbanek – czas macie do zachodu słońca… - pomachała nam i zniknęła. Pojawiliśmy się znowu na samej górze tam gdzie się obudziliśmy. Wszystko było okropnie przerażające.
- Wystarczy pozbierać kropelki? Jasne – zaśmiała się pewnie Vai wchodząc do jednej z chmur, usłyszałem grzmot i wtedy wyleciała jak najszybciej – tam jest burza w środku!
- Myślałaś ze to będzie takie łatwe… Jak mamy wejść do chmur nie zabijając się – zastanowiłem się chwilę.
- To niemożliwe? – spytała sarkastycznie.
- Daj mi się zastanowić – rozejrzałem się dookoła – Vai… za tobą jest tornado!
- Bardzo śmieszne James, jesteś idiotą. Moja biedna siostra – przewrócił oczami lampart.
- Vai.. – podleciałem do niej i obróciłem głowę – wygląda jakbym żartował?!
- Nie gadaj idioto tylko uciekaj! – jak najszybciej pofrunęła uciekając od tornada. Zrobiłem tak samo, jednak za późno… zostałem wciągnięty do środka gdzie wirowało pełno przedmiotów. Widziałem błyskawice, grad, deszcz… wszystkie anomalie pogodowe! Musiałem uważać aby się nie zabić.
- James!? James gdzie jesteś?! – usłyszałem głos Vai.
- Tutaj! – próbowałem ją zauważyć. Zamiast tego zderzyłem się z lampartem głowami.
- Mógłbyś uważać – zaczęła się masować po głowie – jak mamy stąd uciec?!
- Tam jest kropla! – wskazałem na sam dół tornada.
- Powaliło ich? Tam się nie da zejść… - Vai zrobiła wielkie oczy.
- Spróbuj – popchnąłem ją na sam dół. Warknęła na mnie jednak pofrunęła jakoś na sam dół unikając błyskawic. Kiedy tylko włożyła kroplę do dzbanka wszystko zwolniło tępo i znikło. Wylądowaliśmy na jakieś chmurce ledwo oddychając.
- Nigdy więcej… nie wysyłaj mnie… na dnie tornada! – resztkami sił uderzyła mnie w głowę i znowu padła na chmurę.
- Mamy coraz mniej czasu… i strasznie mało tej wody – spojrzałem w dzban.
- Nie mam już siły… - jęknęła zmęczona dziewczyna.
- Musimy inaczej przegramy – wstałem i pomogłem wstać Vai. Czuje ze tornado to był początek… pewnie będzie jeszcze gorzej ale nie wiem jak.

*Z punktu widzenia Sylwii*

Poczułam jak ktoś łapie mnie za nogę, na początku myślałam ze to Vai więc zaczęłam kopać nogą i krzyczeć aby mnie zostawiła, zirytowana jej dalszym zachowaniem otworzyłam oczy… byłam pod wodą!
- Za każdym razem jak się budzę to dostaje zawału! Czemu?! – warknęłam odsuwając się od alg które gilgały moje stopy. Przepłynęłam kawałek do tyłu i uderzyłam w Carlosa.
- Moje… wszystko – szepną ledwo wstając – mam już halucynacje
- Bo co? Bo gadamy pod wodą? – zapytałam podnosząc brew.
- Źle się czuje… - wyglądał okropnie blado – od wody płomieni nie mam – spojrzał na skrzydła. Jest bezsilny, w końcu jest ognistym zwierzęciem.
- W ogóle co tu robimy? – usiadłam na piasku.
- Będziecie bawić się w pewną zabawę – pojawiła się obok nas Alp – podoba się w wodzie?
- Carlos tutaj ledwo żyje! – wskazałam na niego.
- Przykro mi… albo nie – zaśmiała się znikając i pojawiając się za nami – zanim was pogryzę chce abyście wykonali pewne zadanie – przejechała mi palcem po karku.
- Nie dotykaj mnie! – odsunęłam się od niej warcząc na nią.
- Grzeczna kicia – poklepała mnie po głowie co jeszcze bardziej mnie wkurzyło – musicie zebrać 10 pereł które znajdują się w złotych muszlach
- To tyle? – spytał Carlos.
- Zanim zrobi się ciemno chce wszystkie zobaczyć… albo – przejechała palcem po swojej szyi – zginiecie
- Nie uda nam się! Ten ocean nie ma końca! – powiedziałam zła.
- Posłuchaj mnie dziewczynko – zacisnęła ręce co sprawiło że zaczęłam się dusić, wszystko co miałam w środku zostało ściśnięte – nie będziesz ustalać za mnie zasad
- Zostaw ją! – Carlos resztkami sił strzelił w nią ognistą kulą, nie doleciała przez wodę. Alp wybuchła śmiechem puszczając mnie i znikając. Najgorszy ból w życiu… jeszcze nigdy czegoś takiego nie poczułam.
- Szukajmy tych muszli… ał – zwinęłam się z bólu próbując jakoś chwycić oddech.
- Pomogę ci Sylwia – Carlos zabrał mnie na plecy i zaczął płynąc po okolicy szukając jakieś muszli.
- Widzisz cokolwiek? – próbowałam wyszukać oczami coś podobnego do perły.
- Tam coś jest – feniks podpłyną bliżej jakieś jaskini. Widzieliśmy jak coś w oddali się błyszczy, może to wreszcie muszla! Podpłynęliśmy bliżej kiedy wysunęła się macka… i porwała Carlosa!
- Carlos! Co tam jest?! – krzyknęłam przerażona. Z jaskini wyszedł jakiś ogromny potwór… był to Kraken! Trzymał w ucisku Carlosa którym rzucał dosłownie na wszystkie strony. Kiedy tylko mnie zobaczył próbował się rzucić. Szybkim ruchem przepłynęłam koło niego prosto do jaskini, było tam pełno ryb które chciały mnie zaatakować. Wtedy zobaczyłam na samym końcu muszlę… próbując z całych sił przyśpieszyłam, chwyciłam za muszlę i widząc mackę za sobą zamknęłam oczy. Nic się nie stało… otworzyłam jedno oko widząc ze Kraken znikł… Odetchnęłam z ulgą wypływając z jaskini, kiedy tylko zobaczyłam Carlosa przytuliłam się do niego wystraszona.
- Chce do Jamasa… - powiedziałam.
- Jakoś się stąd wydostaniemy… uda nam się – przytulił mnie do siebie i popłynęliśmy dalej. Jeśli nam się nie uda to nigdy już nie zobaczę mojego chłopaka, ani siostry… musimy wziąć się w garść.

*Z punktu widzenia Kendalla*

- Kendall wstawaj! – poczułem szarpanie. Otworzyłem oczy i zobaczyłem zmartwioną Pati nade mną. Byliśmy na jakimś pustkowi, koło nas były rzeki lawy oraz powierzchnia była z skały, jakby przez to miejsce przeszła dawno temu lawa. W oddali widzieliśmy ogromny wulkan z którego ciągle wylewała się gorąca ciecz.
- Gdzie jest reszta? – spytałem podnosząc się.
- Nie mam pojęcia, ale nie podoba mi się to… - szepnęła dziewczyna – wszystko przypomina mi mój sen
- Jaki sen? – podniosłem zdziwiony brew.
- …że wszyscy zginiemy – kiwnęła głową wystraszona.
- Brawo Pati – usłyszeliśmy klaskanie i zobaczyliśmy Alp – czyli wiesz jak to się skończy… chociaż przyszłość może się zmienić – poruszała cwano brwiami.
- O czym ty mówisz? Zabierz nas stąd! – warknąłem zły.
- Najpierw musicie dotrzeć do wulkanu i zabrać trochę lawy z pewnej komnaty w środku… musicie zdążyć zanim wybuchnie a to miejsce zamieni w totalną masakrę – uśmiechnęła się cwano.
- Chcesz nas zabić? Dobrze wiesz jakie warunki na nas najgorzej wpływają i to wykorzystujesz! – wkurzyła się Pati.
- Przez przypadek lądowe zwierzęta posłałam w powietrze a twojego ognistego przyjaciela do wody… może trochę ochłonie – wzruszyła ramionami i zniknęła.
- Czyli innych też dorwała – przeraziłem się. Jak reszta nie da sobie rady to nie zobaczymy już ich, nie pozwolę na to.
- Kendall ja nie dojdę do wulkany, ja teraz ledwo stoję na łapach… - szepnęła Pati – jestem lisem zimowym, nie powinnam przebywać w takich warunkach
- Dasz radę Pati, w końcu musi się udać… wierze w to – posłałem jej uśmiech który odwzajemniła. Powoli kierowaliśmy się w stronę wulkanu, musieliśmy uważać na gejzery z lawy, na trzęsienia ziemi, kawałki skał wylatujących z środka wulkanu… wszystko wygląda jak ogromny tor przeszkód.
- Coraz cieplej się robi – powiedziałem ledwo nadeptując na grunt.
- Ledwo łapy czuje – pisnęła dziewczyna skacząc już przez poparzone łapki. Poczuliśmy niesamowite trzęsienie ziemi, odwróciłem się do tyłu… ziemia zaczęła się pod nami rozwalać!
- Uciekaj Pati! – zacząłem biec, ze mną również lis.
- To wszystko jest dokładnie jak w moim śnie! Kendall obawiam się najgorszego! – dodała Pati skręcając w prawo aby uniknąć gejzerów.
- Nawet tak nie mów! Damy sobie radę! – próbowałem opanować sytuacje. Wszystko powoli zaczęło się uspokajać, nad nami latały ogromne, ogniste ptaki… musieliśmy zachować szczególną ostrożność aby nas nie zauważyły.
- Czemu akurat nas musiała zabrać ta wiedźma czy co to jest – przewróciła oczami zmęczona Pati.
- Pokonała Matkę Naturę i jesteśmy jedynymi osobami które dzielą ją od władzy absolutnej – wytłumaczyłem dziewczynie.
- Bawi się nami jak lalkami, wysyła na śmierć… musi mieć w tym jeszcze jakiś interes – pomyślała chwilę – poprzez wyssania krwi może też zdobyć nasze moce
- Miałoby to sens – kiwnąłem głową. Przed nami zobaczyliśmy ten okropny wulkan… ciekawe jak mamy się dostać na górę unikając lawy. Mamy może z 15 min przed wybuchem.

*Z punktu widzenia Logana*

- Nie damy rady przejść! – krzyknąłem do Angel stojąc wysoko w górze. Co się wydarzyło przez ten czas? Zebraliśmy tylko 5 kwiatków z czego Alp zaczęła nam utrudniać drogę… Różne punkty ziemi podnosiły się raz w górę raz w dół. Ziemia pękała, znikąd wielkie głazy spadały z nieba i atakowały nas skalne potwory! Było niemożliwe aby uniknąć czegoś… zostałem uderzony przez kamienie kilkanaście razy. Angel chwyciła mnie pazurami i pomogła przedostać się na drugą stronę, było to trudne ponieważ pnącza uszkodziły jej skrzydło. Niebo zrobiło się ciemne, wszędzie mgła i mięsożerne rośliny… gorzej już być nie może.
- Logan… słońce zaraz zajdzie! – wyładowaliśmy na drugiej stronie przepaści.
- Brakuje nam aż 5 kwiatów! Nie damy rady! – wystraszony nie wiedziałem co zrobić. Telepatycznie podniosłem kawałek drzewa który służył jako tarcza na rośliny i kamienie. Dalej szukając kwiatów przechodziliśmy przez najgorsze fragmenty dżungli. Wyczerpany nie miałem siły aby uciekać… tak samo Angel.
- Nie dam już rady… ona wygrała – szepnęła orlica upadając na ziemie.
- Angel gonią nas potwory! Nie możesz się zatrzymać! – próbowałem pomóc jej wstać jednak bez skutku.
- Pożegnaj Kendalla jakbyś dotarł do końca… - kiwnęła głową i zamknęła oczy. Zobaczyłem potwory które ją podniosły. Próbowałem ją uwolnić jednak nie udało się… razem z Angel zapadły się pod ziemie zostawiając mnie zupełnie samego.
- Nie, nie, nie… tylko nie słońce! – zobaczyłem jak ostatnie promienie słońca znikają z nieba. Wszystko nagle ucichło… nie wiedziałem co się dzieje. Dżungla wyglądała tak samo jak na samym początku… zupełnie normalne miejsce.
- Już mam 2 – pojawiła się przede mną Alp – czeka mnie mocny obiad…
- Nie poddam się bez walki! Najpierw powiedz gdzie jest Vai! – powiedziałem wkurzony.
- Chodzi ci o tego słodkiego lamparta – pstryknęła palcami i koło niej pojawiła się plama na której był obraz, dokładnie James i Vai uciekających przed jakimiś ptakami – to naturalne że martwisz się o dziewczynę
- Zostaw ją! – zmartwiony spojrzałem jeszcze raz na obraz. Widziałem jej biedną wystraszoną mordkę…
- Czeka ją to samo co ciebie… - zacisnęła pięść i obraz znikł – miłość nie istnieje… ty też już nie – oblizała się. Poczułem jakby coś we mnie strzeliło. Zakręciło mi się w głowie i upadłem na ziemię.

*Z punktu widzenia Vai*

Obojętnie gdzie się obejrzeliśmy widzieliśmy trąby powietrzne. Nie wiemy co robić! Zostało z 15 minut a mamy tylko połowę dzbanka… wszystko jest takie inne. W ciągu chwili pogoda z łagodnej zmieniła się na burzową. Padało, był grad, pioruny… nawet burza piaskowa!
- Vai jak nie będziemy mieć jakiegoś planu to zginiemy! – usłyszałam głos Jamsa który uciekał jak najszybciej mógł.
- Nie możliwe abyśmy zdążyli – odpowiedziałam lecąc za nim. Nie wiem co ten cały demon czy coś, zrobi ale to zadanie nie było wykonalne! Mam zamiar walczyć o to wszystko… nie dam z siebie wyssać krwi!
- Może, zostało mało czasu – zaczął James oddalając się ode mnie przez błyskawice – ale jakaś szansa jest!
- Wątpię w to! Jak moja siostra z tobą wytrzymuje?! – rozstawiłam łapy patrząc na niego.
- Bo mnie kocha! – wystawił mi język z cwaną miną. Otworzyłam zdziwiona usta kiedy na coś wpadłam… lub na kogoś. Był to ogromny ptak, był cały biały i można by było powiedzieć ze przezroczysty. Miał wielkie szpony i ostry dziób… totalna maszyna do zabijania!
- Uciekamy? – spytał cicho James.
- Głupio się pytasz, no pewnie że uciekamy! – uderzyłam go w głowę i próbowałam jak najszybciej uciec od ptaków. Były niesamowicie szybkie, co chwilę albo ja, albo James obrywaliśmy od nich co sprawiało ze nie mogliśmy tak szybko uciekać. Ciosy były ogromnie silne i bolesne.
- Spróbujmy z nimi walczyć! – powiedziałam do Jamsa.
- Moja siła nic nie zdziała na powietrzne stworzenia, tak samo jak twoje przechodzenie przez ściany – przewrócił oczami.
- Musi być jakiś sposób! Zginiemy zaraz! – wskazałam na bestie które leciały w naszym kierunku. Zamknęłam oczy, ponieważ spodziewałam się ciosu… który nie nastał. Rozejrzałam się dookoła, ptaki zniknęły, już nie lataliśmy… byliśmy na ziemi.
- Już zginęliście – pojawiła się przed nami Alp – czas się skończył kochani
- To zadanie było niewykonalne! – powiedziałam wkurzona.
- Wszystko da się zrobić kruszynko, ale nie martw się… twój chłoptaś już nie żyje – zaśmiała się złowrogo. Kiedy to powiedziała to zamarłam… co ona zrobiła z Loganem?!
- Nie żyje?! Co ty mu zrobiłaś! Gadaj natychmiast! – miałam się już na nią rzucić, kiedy zniknęła i pojawiła się za nami.
- Chwilowo siedzi w lochach razem z waszą Angel, dołączycie do niej… no i później wyssam z was krew – podniosła cwano brew.
- Jeśli coś zrobisz Sylwii i reszcie to pożałujesz! – dodał wkurzony James.
- Daj swojej panterce popływać w wodzie… zasługuje chyba na to – zrobiła sztuczną minę smutnego pieska.
- Jesteś powalona! Bardziej ode mnie co myślałam że jest niemożliwe… a jednak – kiwnęłam głową.
- Dziękuje Vai... więc rozejrzyjcie się bo to ostatnie co zobaczycie – mruknęła spokojnie. Nie wiedziałam już co robić, przecież nie możemy tak się poddać. Jednak ona jest silniejsza od nas co sprawia że jesteśmy bezradni. Boje się o Logana, ona chce go zabić! Nie mogę na to pozwolić!
- Proszę zostaw chociaż Sylwie… - szepną do niej James.
- To co moje aniołki, czas na śmierć – pstryknęła palcami. Poczułam ból w klatce piersiowej… jeszcze nigdy nic nie bolało mnie tak bardzo! Zakręciło mi się w głowie… i prawdopodobnie zemdlałam.

*Z punktu widzenia Carlosa*

Już po nas… nie da się niestety bardziej optymistycznie myśleć kiedy gonią cię rekiny i ośmiornice! Mamy 3 perły… praktycznie niemożliwe jest to aby udało nam się zdobyć wszystkie. Zwłaszcza ze woda w oceanie robi się raz okropnie zimna, raz niesamowicie gorąca i tworzą się wiry wodne.
- Sylwia po prawej! – krzyknąłem do dziewczyny kiedy zauważyłem rekina. Sylwia szybko się odwróciła i popłynęła w dół omijając go.
- Dzięki Carlos! – uśmiechnęła się promiennie – nadal nie mogę się stać niewidzialna!
- Pięknie… - warknąłem zły. Od samego początku Sylwia próbowała skorzystać z swojej mocy, niestety przez wodę efekt trwał zaledwie kilka minut. Przez to że źle się czuje w wodzie trochę nam nie wychodzi zadanie.
- Widzę perłę! – krzyknęła Sylwia płynąc bardziej w dół. Kiedy tylko za nią chwyciła, ogromna macka próbowała ją porwać. Szybko popłynąłem do niej próbując uratować.
- Zaraz spróbuje cię wyciągnąć – jęknąłem gryząc dziobem mackę.
- Wciąga mnie w tą przepaść! – pantera zaczęła się szarpać z strachu – pomóż!
- Staram się Sylwia! Nie denerwuj się!
- Jak mam się nie denerwować?! Zaraz mnie coś porwie i zginiemy! Nie zobaczę nigdy Jamsa! – trochę się uspokoiła. Pewnie jakbyśmy nie byli pod wodą, zaczęłaby płakać. Wtedy do mnie dotarło ze nie ma najmniejszych szans aby wygrać i sam nie zobaczę już Pati.
- Będę walczyć… zobaczysz – kiwnąłem głowa leciutko się uśmiechając.
- Nie wiem ile jeszcze wytrzymam, macka za mocno mnie ściska! – pisnęła z bólu. Próbowałem dalej ją uwolnić ale bez skutku, nagle coś chwyciło mnie za nogę, pociągnęło do tyłu… wtedy zobaczyłem jak macka porywa Sylwie w głębie. Nie miałem już siły walczyć, byłem wykończony…
- Nie smuć się tak, szkoda mi ciebie teraz – powiedziała Alp. Macka zostawiła mnie na dnie oceanu gdzie była też ta wiedźma.
- Jak mam się cieszyć skoro wszystko mi zabierasz? – wzruszyłem skrzydłami wstając.
- Twoja dziewczyna jeszcze żyje… chwilowo próbuje nie utopić się w lawie – uśmiechnęła się cwano.
- W lawie?! Gdzie ty ją wystałaś!? – krzyknąłem przestraszony.
- Co wy tak wszyscy się martwicie… - przewróciła oczami – miłość nie istnieje
- Uwierz mi że istnieje – przymrużyłem oczy.
- To tylko iluzja kochasiu, twoja dziewczyna niedługo i tak by wybrała innego – kiwnęła głowa kiedy koło niej pojawiła się chmurka – zamieszkalibyście razem i zaczęłaby cię zdradzać – był obraz jak Pati odchodzi z jakimś innym kolesiem na moich oczach.
- Wiem ze to nie prawda! Nie wierze ci – warknąłem. Z jednej strony patrząc na tą scenę poczułem jak mi serce pęka, gdyby cos takiego naprawdę się stało… nie wiem co bym zrobił.
- To bez znaczenia, jesteś teraz mój tak samo jak cała reszta – pstryknęła palcami sprawiając że nie byłem już w oceanie. Wszystko zaczęło wirować i robić się czarne. Przegraliśmy to, nie zobaczę się już z moimi przyjaciółmi. Gorzej już być nie mogło.

*Z punktu widzenia Pati*

Byliśmy już na samej górze wulkanu, widziałam tą lawę która w każdej chwili mogła wpłyną i nas zabić. Wzięłam głęboki wdech i razem z Kendallem zaczęliśmy schodzić. Dodatkowym utrudnieniem były płomienne ptaki które co chwilę nas atakowały. Obawiam się najgorszego… nie umiem myśleć optymistycznie w takich warunkach. Zaraz się popłacze z bezradności…
- Nie myśl tyle Pati – Kendall posłał mi uśmiech, od razu lepiej się poczułam.
- Martwię się tym wszystkim – wzruszyłam łapkami.
- Nie ma o co… jesteśmy już blisko – dodał Kendall schodząc w dół. Zobaczyłam nad nami ptaki które pewnie czekały tylko na to aż zaczniemy schodzić. Krążyły nad nami dopóki nie ustawiły się w pozycji bojowej i nie zaczęły na nas lecieć!
- Kendall schyl się! – krzyknęłam do niego. Nie usłyszał mnie, jeden z ptaków przegryzł linę po której schodził Kendall… a on wpadł do lawy. Zaskoczona stałam tak na górze i wpatrywałam się w dół, nie mogłam nic zrobić… byłam sparaliżowana. Mój przyjaciel, jedyna osoba z którą mogłam pogadać wpadła do lawy! Nie żyje! Zaczęło się we mnie gotować, rozejrzałam się i otarłam dłonie o twarz… dłonie? Znowu jestem człowiekiem! Przez to że nie umiem jeszcze całkowicie tego kontrolować to zamieniam się tak w człowieka. Co dziwne wszystko ucichło… lawa przestała płynąć, wszystko stało się jakieś radosne. Teraz już całkiem nie wiem co robić… Jedyne co usłyszałam to jakieś krzyki.
Znowu obudziłam się wystraszona w swoim łóżku, nie mówicie że to kolejny sen bo zaraz mnie coś trafi. Wstałam, ogarnęłam się i spojrzałam na kalendarz… dzisiaj mam wyjechać do chłopaków. Co dziwne nie pamiętam zakończenia roku, ale często tak mam. Szczęśliwa zbiegłam na dół gdzie byli moi rodzice.
- Ktoś zawiezie mnie na lotnisko? – spytałam błagalnie. Nie byli za bardzo szczęśliwi ze mam jechać do LA, jeszcze nie wiadomo czy dostałam się tam na studia.
- Tata cie zawiezie, przyszły wyniki testu do szkoły – powiedziała mama.
- Już? – zachwycona chwyciłam za kopertę i otworzyłam – dostałam się! Napisane na 100%! Udało się! – zaczęłam skakać po całym domu i tulić wszystkich. Nie wierze że się udało! W ogóle nie uczyłam się do tego testu, bałam się ze się nie dostanę… a to najlepsza szkoła prawnicza w stanach!
- Gratuluje ci skarbie, wiedziałam że ci się uda – przytulił mnie tata. Był to mój najlepszy dzień w życiu! Nie wymarzyłabym sobie lepszego, do tego wszystko wydaje się takie radosne i wszyscy są mili.
Kiedy tylko zjadłam śniadanie, tata zabrał mnie na lotnisko gdzie poleciałam prosto do LA. Nie dość że zobaczę mojego chłopaka, zamieszkam z przyjaciółmi w Ameryce to w czasie lotu siedziałam koło dyrektora szkoły do której pójdę! Polubił mnie i stwierdził ze idealnie nadaje się do tej szkoły. Zaraz umrę z szczęścia… Kiedy tylko doleciałam do LA od razu zaatakowała mnie fala ciepła. Było okropnie ciepło, o wiele bardziej niż w Polsce. Rozejrzałam się dookoła ale nigdzie nie widziałam chłopaków, chyba będę musiała sama się dostać do domu. Zabrałam bagaże, zrobiłam jeden krok i nadeptam na coś. Odsunęłam nogę i zobaczyłam portfel… pewnie ktoś go zgubił. Podniosłam go aby sprawdzić do kogo należy, otworzyłam i mnie zamurowało… należy do Jennifer Lopez! To nie możliwe! Znalazłam portfel gwiazdy!
- Przepraszam, widziała Pani może portfel? – spytała jakaś kobieta za mną, odwróciłam się i zobaczyłam właśnie ją… chyba zemdleje – o znalazła go Pani, bardzo dziękuje – uśmiechnęła się na widok portfela który trzymałam.
- Nie ma za co, naprawdę – otrząsnęłam się i oddałam portfel z uśmiechem – mogę dostać autograf?
- Za pomoc w znalezieniu to oczywiście – dała mi swoją płytę i podpisała się na niej – masz tam mój numer telefonu, jakbyś coś chciała to dzwoń… muszę się jakoś odwdzięczyć – wręczyła mi płytę z uśmiechem.
- Naprawdę nie trzeba – kiwnęłam głową zakłopotana.
- Jeśli chcesz w weekend będzie gala rozdania nagród MTV, przyjdź będzie pełno znanych osób – puściła mi oczko, dała wejściówkę VIP na galę, pożegnała się i poszła. Stałam tak dobre 10 min wpatrując się przed siebie. Mam halucynacje… przecież to jak spełnienie wszystkich marzeń! Dzisiaj mam szczęście jak nigdy! Uradowana wezwałam taxi za pierwszym razem i pojechałam prosto do domu. Wyszłam z auta, zapłaciłam i zobaczyłam piękną wille, była niesamowita. Zabrałam walizki, nawet nie zdążyłam zrobić jednego kroku kiedy wszyscy z domu wybiegli i rzucili się na mnie. Były już dziewczyny które nie mogły mnie dosłownie puścić. Sylwia nawet poryczała się z szczęścia.
- Az tak bardzo tęskniliście? – spytałam zaskoczona.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak – znowu mnie przytuliła Sylwia wycierając łzy.
- Przestań płakać, popłacz Jamsowi – zaśmiałam się. Pogadałam z wszystkimi chwilę, zabrali moje bagaże bo stwierdzili że nie będę się przemęczać. Usiedliśmy w salonie, wszyscy wpatrywali się we mnie uśmiechnięci… trochę mnie to przerażało.
- Coś się stało? – spytałam jako pierwsza.
- Nic, po prostu cieszymy się że przyszłaś – uśmiechnęła się Vai.
- Od kiedy ty chodzisz w sukienkach? – zaskoczona spojrzałam na nią.
- Są ładnie i przewiewne – wyszczerzyła się.
- Namówiłem ją do nich – odezwał się Logan.
- To co tam u ciebie Pati? – zapytał Kendall.
- Nie wyspałam się ponieważ miałam dziwny sen… i gdzie mój chłopak? – zaczęłam rozglądać się po pokoju. Nagle zobaczyłam Latynosa który wchodził do salonu. Cały w skowronkach uklękną przede mną, wyciągną pudełko z… z pierścionkiem?!
- Pati znamy się krótko, ale jestem pewny że jesteś tą na wieki… wyjdziesz za mnie? – zapytał radosny. Teraz mnie jeszcze bardziej załkało, nie mogłam nic powiedzieć więc kiwnęłam głową na „tak”. Wsuną mi pierścionek na palec i namiętnie pocałował.
- Za dużo wrażeń mam jak na jeden dzień – szepnęłam zaskoczona.
- Wszystko jest jak z bajki prawda? – kiwną głowa James obejmując Sylwie.
- Nawet lepsze – wtuliłam się w Latynosa. Nadal nie mogłam w to wszystko uwierzyć, reszta dnia też była dla mnie szczęśliwa. Same niespodzianki i niesamowite rzeczy.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Następnego dnia obudziłam się sama w swoim łóżku. Przetarłam oczy, wstałam, założyłam szlafrok i zeszłam na dół gdzie panowała nie za ciekawa atmosfera.
- Jak spaliście? – zapytałam siadając koło Angel.
- A co cię to obchodzi? – spytała oschło Vai.
- Tylko się pytam… - przewróciłam oczami. Zjedliśmy śniadanie, ledwo mogłam cokolwiek zjeść tak ściskało mnie w środku. Przyniosłam listy w którym było kilka dla mnie. Otworzyłam szybko pierwszy… list z szkoły.
- Nie dostałam się?! Ale jak to możliwe… - powiedziałam zaskoczona.
- Może dlatego ze jesteś głupia? – kiwną głową James z głupim uśmieszkiem.
- Napisali że pomylili skale procentową, nie miałam 100% a 10% - chwyciłam się za głowę zła – nie dostałam się na studia…
- Znajdziesz pracę jako zmywaczka czy coś – kiwnęła głową Sylwia – albo jako dziwka, nadajesz się
- Okropnie wredni dzisiaj jesteście – przymrużyłam oczy i otworzyłam następny list – we..wezwanie do sądu?! – to nie mogło już mi przejść przez gardło, wystraszałam się – Jennifer oskarżyła mnie o kradzież portfela – krzyknęłam przerażona.
- Trzeba było nie kraść – dodała Angel.
- Nie ukradłam go! Podniosłam i oddałam! Leżał na ziemi! – krzyknęłam wkurzona. Usłyszeliśmy trzask drzwi, po chwili w pokoju pojawił się Carlos… z jakąś laską.
- Przedstawiam wam Danielle – przytulił do siebie wysoką brunetkę, szczupłą… było widać że jest tapeciarą i solarą.
- Dlaczego ją tulisz? – założyłam rękę na rękę.
- Pati znudziłaś mi się… teraz z nią chodzę, a pierścionek możesz zatrzymać mam jeszcze kilka – wzruszył ramionami i pocałował brunetkę – myślisz że to było na poważnie? – zaśmiał się. Otworzyłam usta z zdziwienia… nagle wszystkie apokalipsy świata spadły na mnie. Przełknęłam ślinę i popłynęły mi łzy.
- Gratuluje Carlos – wszyscy zaczęli gratulować mu i tulić Danielle.
- Jesteś idiotą! – wstałam wkurzona, przywaliłam mu z liścia i uciekłam do góry z płaczem. Miałam dość tego wszystkiego… wyrzuciłam pierścionek gdzieś w kąt, położyłam się na łóżku i zaczęłam płakać. Czułam się potwornie, byłam zraniona, wszyscy byli okropni dla mnie… dlaczego nie może być tak jak wczoraj. Przejechałam ręką po twarzy, nagle poczułam ból. Dotknęłam mojej szyi i poczułam dwie dziurki. Zabrałam lusterko, byłam ugryziona… wyglądało jakby przez wampira… Alp. Zabrałam laptop i wyszukała w Google informacji.
- „Krew wysysa głównie ze śpiących istot, wgryzając się wstrzykuje w ciało ofiary usypiającą substancję, powodującą koszmary” – przeczytałam z Wikipedii. Analizując ciekawostki o niej, moje sny i te dziwne sytuacje domyśliłam się ze to nie dzieje się naprawdę, to jakiś koszmar!
- Alp wiem ze to ty stoisz za tym! – uderzyłam pięścią w łóżko i zaczęłam krzyczeć.
- Pati… obudź się Pati! – usłyszałam głos i jakieś szarpanie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Kendalla nade mną. Był w ludzkiej postaci i próbował mnie obudzić.
- Co się stało? – szepnęłam masując się po głowie.
- Śniło ci się coś pewnie, krzyczałaś przez sen – pomógł mi wstać. Byliśmy w jakiś lochach z lodu. W pomieszczeniach były kraty i ławki.
- Jest tutaj reszta? – zapytałam rozglądając się dookoła.
- Jesteśmy tutaj sami od kilku godzin – wzruszył ramionami smutny.
- Sprytnie Pati, nie wiedziałam ze domyślisz się tego że był to sen – stanęła przy kratach Alp.
- Niestety zostawiłaś po sobie ślad – przymrużyłam oczy zła.
- Ciężko się ciebie pozbyć. Przecież nie będę wysysać krwi z osoby która jeszcze nie umie posługiwać się magią, niepotrzebne mi to – otworzyła kraty, zacisnęła pieści, wtedy ja podniosłam się do góry i przyleciałam do niej – skoro ja cię nie zabije to może ktoś inny?
- Nie boje się ciebie – powiedziałam wkurzona.
- Zostaw ją! Po co ci jej śmierć?! – krzykną Kendall.
- Za dużo wie i widziała… wiec zginie – pstryknęła palcami. Znaleźliśmy się na jakieś arenie, zobaczyłam na widowni moich przyjaciół. Byli trochę zaskoczeni na mój widok, ale wszyscy się cieszyli że chwilowo żyjemy.
- Niby co ja tu robię? – rozstawiłam ręce.
- Cześć Pati – odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętego Latynosa. Był blady, miał czarne oczy i głupi uśmiech na twarzy.
- Co ty mu zrobiłaś?! – warknęłam wystraszona.
- Nie podoba ci się moja laleczka? – wybuchła śmiechem Alp – Carlos… zabij ją
- Tak jest – podszedł do mnie chłopak, próbowałam uciekać jednak arena nie była taka duża. Uniemożliwił mi ucieczkę przyciskają do ściany ściskając moją szyje. Zaczęłam się szarpać i dusić… bałam się ze naprawdę to zrobi!
- Carlos nie rób tego! – krzyczeli z trybun wystraszeni. Byli uwięzieni i nie mogli nawet go powstrzymać.
- Nie chcesz tego zrobić, nie zabijaj mnie – spojrzałam w jego czarne oczy próbując odciągnąć jego rękę.
- Nie mów mi co mam robić – z jego ręki zaczął uwalniać się ogień.
- Carlos ja cie kocham – popłynęły mi łzy. Zamknęłam oczy w celu zniesienia jakoś ostatecznego ciosu. Nic się nie stało… Otworzyłam leciutko jedno oko aby zbadać sytuacje.
- Kochasz? – spytał zaskoczony.
- Tak – kiwnęłam głową z uśmiechem. Przestał ściskać mnie za szyje, jego oczy zrobiły się normalne tak samo jak cera. Widocznie obudził się z jakiegoś transu.
- Jak ty… Carlos zabij ją! – rozkazała wkurzona Alp.
- Nie będę twoim sługą – rozstawił ręce i mnie przytulił – przepraszam Pati
- Jak ty to zrobiłaś?! – nie wiedziała co powiedzieć, widocznie nie jest taka potężna.
- To się nazywa miłość – wystawiłam jej język z uśmiechem.
- Miłość nie istnieje, to niemożliwe – próbowała nadal swoich zaklęć ale to nie pomagało.
- No to patrz – Carlos podniósł cwano brew i mnie pocałował. Usłyszeliśmy krzyk przerażenia… okazało się że Alp zginęła. Widocznie miłość jest jej słabością… Zostaliśmy przeniesieni przed willę chłopaków, wszystko było tak jak dawniej a ślady po ugryzieniu znikły.
- Czyli pokonaliśmy ją? – spytała Vai trochę nieogarnięta.
- Wychodzi na to że tak… - kiwnęła głową Sylwia.
- Czyli co teraz mamy robić? – zaśmiał się Kendall.
- Imprezaaa! – krzyknęli wszyscy razem z śmiechem. Wszystko było takie jak dawniej. Matka Natura znowu rządziła z podziemi, Alp zginęła, my nadal uczymy się swoich mocy i jesteśmy szczęśliwi mieszkając wszyscy razem. Co ciekawe udało mi się dostać na studia, ale z resztą moich marzeń musi poczekać.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Część 83

Siemkaa :D tu znowu Sylwietta :D ostatni raz, mooże ostatni ^^ ale to zależy od was ;D aa więc kolejny rzdz z serii "zobaczmy w ile Pat może wykitować" rozpoczyna się! :D szczerze jej współczuje jej xd ja już bym dawno przegrała xd aaa więc zapraszam!! ;D

- Vai przesadziłaś… padło ci na głowę już dawno! – uderzyła mnie kilka razy w głowę Sylwia.
- Skoro robiła takie rzeczy jak była młodsza to teraz też sobie da radę! – rozstawiła ręce.
- To jest biały dom! Najbardziej strzeżone miejsce w Ameryce! Prezydent tam mieszka! – do krzyczenia na mnie dołączył Kendall.
- Nie puszcze ją na takie zadanie… - pokiwał głową Carlos.
- Jeśli się boi… nie zmuszam jej – powiedziałam obojętnie.
- Zrobię to… nic trudnego – wzruszyła ramionami Pati – tylko nie lubię za bardzo mleka
- Tym się będziesz teraz martwić? – spytał zdziwiony James.
- Kochanie to szaleństwo, wymyśl coś innego – szepną do mnie Logan z błagalnym głosem.
- Wiem co robie kochanie – poklepałam go po policzku i cmoknęłam w usta – to jutro lecimy do Waszyngtonu! – podniosłam ręce do góry.
- Jebnij się w pusty łeb – przewróciła oczami Sylwia i poszła do góry.
- Jakaś nadopiekuńcza się robi – dodała Jenny.
- Mogę iść spać? Jestem zmęczona od krzyków, trzęsienia się i płaczu – jęknęła Pati ziewając – do tego ta ręka mnie nawala
- Pamiętaj że jutro rano wyjazd – powiedział Logan.
- Czyli gdzieś o 14:00! – kiwnęłam głową z założonymi rękami. Wszyscy trochę zmieszani i zdziwieni uciekli do góry spać. Może i to zadanie jest trochę powalone ale wykonalne! Jestem ciekawa po prostu jak daleko posunie się Pati aby wygrać zakład… jeśli się uda będzie fajny materiał na youtube. To ze Sylwia się wkurza to najmniejszy problem, lubię ją denerwować.
- Nad czym tak myślisz? – spytał Logan stojąc w drzwiach mojego pokoju.
- Szukam biletów do Waszyngtonu – uśmiechnęłam się do niego grzebiąc w laptopie.
- Mamy już zarezerwowane… Vai naprawdę nie przesadzasz? – usiadł koło mnie patrząc głęboko w oczy.
- To nie ja wysłałam ją do pomieszczenia pełnego pająków! Jeden ją ugryzł – przewróciłam oczami – sam robisz głupoty ale masz jakieś ale do mnie!
- Nie zaczynaj się kłócić… dobrze wiesz że jak się nie uda może siedzieć w więżeniu?! Nie pomyślałaś o tym ze wysyłasz przyjaciółkę na niebezpieczeństwo? – rozstawił ręce.
- W porównaniu do ciebie myślę – powiedziałam przez zęby.
- Właśnie widzę – szepną wkurzony.
- Jak masz zamiar tak gadać to wyjdź z pokoju, daj mi spać – wskazała na drzwi. Logan już nic nie powiedział tylko wstał i wyszedł trzaskając drzwiami. Wkurzona zasłoniłam usta poduszką i zaczęłam krzyczeć! Jak on może mi mówić ze źle robię! Niech lepiej patrzy na siebie…

*Z punktu widzenia Pati*

Byliśmy już w Waszyngtonie… było już mi obojętnie jakie to będą zadania, ważne abym już to skończyła… idę w dobrym kierunku. Jest też to fajny pretekst aby zwiedzić to miasto, jeszcze nigdy w nim nie byłam ale już mi się podoba. Zatrzymaliśmy się w jakimś hotelu blisko białego domu. Jestem okropnie zdenerwowana, nie pamiętam już niczego z takich rzeczy… jak zrobię jakiś głupi błąd mogę mieć niezłą karę.
- Jedyne co możesz dostać to plan budynku… - niebieska dała mi mapę – nie będziemy mieć żadnej łączności z tobą ani nic
- Skąd masz mapę? – spytał James patrząc na nas podejrzanie.
- Na allegro kupiłam – uśmiechnęła się szeroko Vai – bierz kamerkę i pij!
- Nie lubię mleka… nie chce – jęknęłam smutna.
- Pomyśl że to pomidory lub Carlos – powiedział Kendall wskazując na Latynosa.
- On jest jedyny i nie powtarzalny – zabrałam mapę i włożyłam ją do kieszeni – będę tęsknić kochanie – cmoknęłam Carlosa w usta i zaczęłam kierować się do wyjścia.
- Z nami się nie pożegnasz? – spytała zaskoczona Jenny.
- Paaa małpy – pomachałam im i wyszłam z pomieszczenia. Nie mam żadnej strategii, nie wiem co, jak i gdzie… ale wiem że dam sobie rade i tego będę się trzymać. Znalazłam się przed białym domem, zobaczyłam już ochroniarzy i kamery. Było po północy wiec mogli już sobie darować. Cicho udało mi się przedostać przed budynek unikając kamer. Wzięłam głęboki wdech, rozejrzałam się dookoła… jednak mam dzisiaj szczęście, otwarte okno! Wspięłam cię jakoś po rynnie dostając się do środka! Byłam po prawej części budynku… kuchnia jest na dole po lewej stronie. Próbując nikogo nie obudzić, uważając na kamery i strażników próbowałam iść przed siebie. Trochę straszne chodzenie po takim wielkim budynku i to w nocy. Dużo nie brakowało a po drodze przewróciłabym kilka wazonów, po co im tyle tego?! Po długiej drodze byłam już w kuchni… z 3 razy większa od naszej kuchni… całkiem, całkiem ładna. Cicho przedostałam się do ogromnej lodówki i otworzyłam ją. Miałam już krzyczeć przez to światło które mnie oślepiło ale w ostatniej sekundzie się powstrzymałam. Wzrokiem zaczęłam szukać mleka w kartonie które szybko znalazłam! Nie chciałam tego robić a jednak… zabrałam karton, otworzyłam go i zaczęłam pić. Mam jakieś obrzydzenie do mleka przez dzieciństwo…
- Mamy cię! – usłyszałam za sobą głosy jakiś mężczyzn. Odwróciłam się tak nadal trzymając i pijąc mleko – ręce do góry! – rozkazali celując we mnie. Podniosłam ręce do góry co sprawiło ze mleko spadło na ziemię rozlewając się wszędzie.
- Macie drugi karton? Nie nagrałam tego – zrobiłam niewinną minę.
- Co tutaj robisz? – zobaczyłam wtedy Baracka Obame! Co się dziwisz kobieto… jesteś przecież w białym domu.
- Przepraszam o królu złoty – ukłoniłam mu się – panie prezydencie…
- Znam cię, jesteś Pati tak? Mieszkasz z chłopakami z BTR – wskazał na mnie uśmiechnięty, pokiwałam tylko głową na „tak” – strasznie ich lubię, są świetni a moje córki ich kochają
- Pewnie ucieszyliby się – uśmiechnęłam się promiennie – mogą we mnie już nie celować?
- Opuście broń – rozkazał im prezydent na co ochroniarze wykonali rozkaz – co tutaj robisz o tej godzinie?
- Założyłam się z przyjaciółmi że wykonam ich wyzwania. Jak mi się uda to będą mi służyć przez tydzień a jak oni wygrają to ja im… i moja przyjaciółka Violette kazał mi włamać się tutaj, wypić mleko z katona i nagrać się. Nie chciałam nic zniszczyć, ten wazon sam spadł – złożyłam ręce z błagalną miną.
- Dobrze rozumiem, nie zrobiłaś tego celowo i nie chciałaś okraść domu – uspokoił mnie mężczyzna.
- Odkupie to mleko… słowo Pati – położyłam rękę na klatce piersiowej i kiwnęłam głowa.
- Dasz mi na chwilę swoją kamerkę? – spytał wskazując na urządzenie które miałam w ręce.
- Oczywiście – podałam mu kamerkę z uśmiechem – po co Panu?
- Witam zespół BTR tutaj Barack Obama, prezydent Stanów Zjednoczonych – powiedział do kamerki – spotkałem waszą przyjaciółkę która podkrada mi mleko – najechał na mnie kamerą i niewinnie pomachałam – na zdrowie Pati! – wtedy ochroniarze dali mi następny karton mleka. Pewnie otworzyłam je i zaczęłam pić.
- Nadal nie lubię mleka – skrzywiłam się i odstawiłam karton – dziękuje za uwagę!
- I życzymy miłego dnia! – dodał prezydent, wyłączył kamerkę i oddał mi ją.
- Nie wiem jak Panu dziękować… mam następne zadanie wykonane. Zostało jeszcze jedno i wygram – kiwnęłam głowa.
- Ściągnij swoich przyjaciół do mnie na koncert, to wystarczy – zaśmiał się.
- Z przyjemnością – dodałam rozbawiona. Pożegnałam się z nim, jeszcze z 200 razy przeprosiłam za całą tą sytuacje i wyszłam z białego domu jakby nigdy nic. Już myślałam że będzie po mnie a jednak… prezydent jest dobrym i wyrozumiałym człowiekiem. Kiedy tylko wróciłam do hotelu miałam nadzieje że wszyscy śpią… niestety rzucili się na mnie wypytując czy coś się stało.
- Nie złapali cię?! Pokaż filmik! – pisnęła Vai próbując zabrać ode mnie kamerkę.
- Vai wiesz ze nie żyjesz za to wyzwanie? – przymrużyłam oczy.
- Tak szybko udało ci się skończyć? – spytał zdziwiony Kendall.
- Ma się sposoby – wzruszyłam ramionami.
- Cicho zaczyna się! – krzyknęła Vai wpatrując się w urządzenie. Jednak kiedy wszyscy zobaczyli mojego „gościa specjalnego” to zaniemówili. Dosłownie w ogóle się nie ruszali.
- Zadanie było okropne, nie znoszę mleka – znowu się skrzywiłam i zabrałam kamerkę – dobranoc kochani… - pomachałam im z śmiechem i poszłam do pokoju gdzie miałam spać zostawiając wszystkich bezruchu. Uwielbiam zaskakiwać ludzi, jestem tylko ciekawa kiedy uda im się otrząsnąć.