poniedziałek, 23 grudnia 2013

Część 98

Tak na szybko teraz dodaje, nawet nie wiecie jak bardzo chce was przeprosić (znowu) za brak dodawanie. Obiecuje że po komentuje u was, ostatnio jakoś brak na to natchnienia.
Teraz WESOŁYCH ŚWIĄT! Najlepszego sylwestra i następnego rozdziału



Nie ma piękniejszego widoku niż radość przyjaciółki z spełniania marzenia, zwłaszcza kiedy pomagamy to zrealizować. Byłyśmy gotowe aby nakręcić Lili w czasie jazdy, oraz wysłać filmik do organizatorów konkursu. Marzenia są po to aby je spełniać, nawet jeśli są niemożliwe do zrealizowania, to trzeba się starać, ponieważ każde staranie w przyszłości pokazuje efekty.
Udaliśmy się na boisko szkolne, gdzie właśnie nikogo nie było. Rozłożyliśmy pachołki układając tor do jazdy, wypolerowaliśmy motor Lili i zaczęliśmy rozkładać sprzęt w celu nakręcenia jak najlepszego materiału.
- Kawę! Sprzedaje kawę! – zaczęła krzyczeć Karolina biegając z termosem w tą i z powrotem.
- Ustalmy od początku wszystko – odepchnęłam czerwoną na bok aby nam nie przeszkadzała – jedna kamera jest umieszczona na twoim motorze, staraj się nie robić głupich min – pokazałam na maskę ścigacza – nasza trójka będzie chodzić po całym torze i nagrywać ciebie – pokazałam jej nasze kamery – no i staraj traktować to jako zabawę – puściłam jej oczko.
- Zawsze jazdę traktuje jako zabawę – podniosła kciuk do góry zadowolona.
- Urodź mi dziecko – usłyszałam trochę dziwne zdanie wypowiedziane z ust Johnnego. Odwróciłam się i zauważyłam jak rozmawia z Karoliną popijając kawę.
- Serio? Genialne! – zaśmiała się czerwona.
- Nie chce wiedzieć o czym oni gadają – blondynka założyła wystraszona kask na głowę.
- Czasami mam wrażenie że na świecie są sami kretyni – pokręciłam głową zdesperowana.
- Urodzę ci trzydzieścioro dzieci – tym razem usłyszałam głos Karoliny.
- Że ile?! – krzyknęłam przestraszona razem z Lili.
- Nie zrobimy w moim domu żadnego przedszkola! – tupnęłam nogą zła.
- Mówimy cytaty z wczorajszego filmu który oglądaliśmy… - wyjaśniła nam czerwona.
- Wy zasnęłyście na samym początku – wzruszył ramionami Johnny.
- Dobra, dobra bierzemy się do roboty – zaczęłam ich poganiać klaszcząc, zabrałam łyk kawy od nich próbując zachować powagę… niestety szybko wyplułam kawę na ziemię – przecież ja w ciąży jestem
- Przestań marudzić i chodź – Johnny podał mi kamerę i czekaliśmy tylko aż Lili ruszy z miejsca.
Zrobiliśmy kilka naprawdę niesamowitych ujęć! Wiedziałam że nasza blondi spisze się na medal. Jedyne co musimy zrobić to zmontować filmik i wysłać.
- Tak się denerwowałam niepotrzebnie… wierze że dam radę – uśmiechnęła się szeroko blondynka.
- Ty zawsze się niepotrzebnie denerwujesz – wystawiłam jej język – porobiłabym sobie coś, ale nie wiem jeszcze co
- Już masz zachcianki? – podniósł cwano brew Johnny.
- Ale ty śmieszny jesteś – przymrużyłam oczy patrząc w jego stronę.
- Zagrajmy w grę! – krzyknęła Karolina.
- Niech będzie, tylko w jaką? – zgodziła się Lili, tak samo jak ja z Johnnym.
- Prawda czy wyzwanie! Proszę! Dawno w to nie grałam! – zrobiła minę smutnego pieska.
- Tylko nie to… zawsze śmieją się tylko ze mnie – zasłonił twarz brunet z śmiechem.
- Skoro prosi to możemy zagrać chwilę – postanowiłam pójść po butelkę abyśmy mieli łatwiej z losowaniem. Kiedy w końcu udało mi się odnaleźć przedmiot, ruszyłam do mojego pokoju gdzie reszta siedziała w kółku razem z przekąskami, napojami, i czekali na mnie.
- Kto pierwszy ma kręcić? – spytała Lili zajadając popcorn.
- Ja mogę! – krzyknęła Karolina chwytając za butelkę, zakręciła nią i wtedy wypadło na naszego bruneta.
- Chce prawdę – zaśmiał się nerwowo, najwyraźniej wystraszył się wyzwania jakie Karolina może mu dać.
- Zrobiłbyś to z kimś ze swojej rodziny? – uśmiechnęła się szeroko. Ta jak coś wymyśli to szkoda mówić.
- Nigdy!... chociaż gdybym miał sexy kuzynkę – zastanowił się chwilę, po czym oberwał z poduszki od Lili – żartowałem! – chwycił za butelkę i wypadło na Lili.
- To źle wróży – szepnęłam do czerwonej.
- Ale kawka za to dobra – wypiła trochę kawy z swojego kubka.
- No dajesz Panie Majestatyczny, biorę wyzwanie – Lili oblizała wargi zadziornie.
- Chwyć Karolinę za cycki – założył rękę na rękę z miną zwycięzcy.
- Dlaczego mnie? – zasmuciła się Karolina gdy Lili chwyciła ją za cycki – znowu…
- Twoje są takie duże i mięciutkie, super się na nich śpi! – zaczęłam się śmiać.
- Tylko nie musicie mnie za każdym razem molestować, później mnie bolą – przewróciła oczami. Johnny był najwyraźniej trochę zaskoczony nasza rozmową, ponieważ siedział z otwartymi ustami nie ruszając się przez dobre 5 min.
- Czyli mogę kręcić – Lili zakręciła i wypadło znowu na Karolinę – prawda czy wyzwanie?
- Zawsze i wszędzie chce wyzwanie! – zaklaskała w ręce.
- Wejdź do kosza krzycząc „znalazłam dom! I jest nawet obiad” – powiedziała zadowolona blondynka.
- Takie wyzwanie to nie wyzwanie – Karolina podeszła do mojego kosza – ale… muszę to robić? – szepnęła z obrzydzeniem widząc ten kosz.
- Przecież to nic trudnego, sama tak stwierdziłaś – wzruszyłam ramionami – Panie Majestatyczny nie śpij – klepnęłam Johnnego w plecy aby wreszcie się obudził.
- Czuwam! Cały czas czuwam! – nagle się ocknął – który mamy rok?
- Załamałeś mnie właśnie – poklepałam go po czole – jest tam coś? Hallo!
- To jest ochudnę, pobrudzę moje skarpetki i fuuuu – pisnęła Karolina nadal wpatrując się z obrzydzeniem w kosz.
- Czas mija… tik tak, tik tak – zanuciła blondynka z śmiechem. Czerwona z zamkniętymi oczami stanęła w koszu, potrzymała się ściany aby nie zemdleć z wrażenia.
- Nareszcie znalazłam dom! I jest tutaj obiad! – krzyknęła i od razu wybiegła z pokoju prosto do łazienki.
- Szkoda że tego nie nagrałam – jęknęłam smutna.
- Mam jeszcze dużo wyzwań w zanadrzu – wystawiła mi język Lili – ja na twoim miejscu Johnny uważałabym na przyjaciela
- Jakiego? – podniósł zdziwiony brew, kiedy do niego dotarło o co chodzi, zasłonił rękami to miejsce i z wystraszoną miną zaczął panikować.
- Nie strasz mi go – przewróciłam oczami roześmiana. W tym czasie czerwona zdążyła wrócić z łazienki, zakręciła butelką i magicznym sposobem wypadło na mnie.
- Ja chce wyzwanie, znam te wasze pytania po ostatniej grze w butelce – spiorunowałam dziewczyny wzrokiem.
- Wyznaj Johnnemu miłość i przywal mu z liścia – roześmiała się Karolina zakładając inne skarpetki.
- Jestem ciekawa skąd masz takie pomysły – skrzyżowałam ręce.
- Dlaczego mnie?! Jestem niewinny! – zasłonił twarz brunet.
- Johnny muszę się do czegoś przyznać… zakochałam się w tobie bez pamięci, nie mogę o tobie zapomnieć i jesteś moim skarbem – chwyciłam go za ręce tworząc piękną przemowę – za to ci przywalę z liścia – z otwartej dłoni delikatnie uderzyłam go w policzek – czuje się jak w BTR
- Mów za siebie – warkną Johnny masując swój policzek.
- Bądź mężczyzną! Ona nawet ciebie mocno nie uderzyła a ty już płaczesz… rozczarowałeś mnie Panie Majestatyczny – na Lili twarzy było widać rozczarowanie i smutek.
- Dlaczego tak na niego mówicie? – spytała Karolina przyglądając się całej akcji.
- A nie jestem Majestatyczny? – brunet przytulił czerwoną – zaraz cię zjem!
- Że co?! Ratunku!!!! – Karolina z krzykiem schowała się w szafie pozostawiając nas jak turlamy się z śmiechu. Już niedługo ślub Sylwii a ja siedzę w Polsce nie dając o sobie znaku życia, nadal nie wiem co robić.

niedziela, 8 grudnia 2013

Jednorazówka - To The Moon cz.1

Hahahahhaha nie mogę przestać się dzisiaj śmiać xD Dzień jest niesamowity! A to dopiero początek... czyżby zbliżały się super słodkie urodzinki? xD
Pamiętacie dzień kiedy robiłam casting? Tak dzisiaj dodaję tą jednorazówkę! Właśnie w moje urodziny! xD Dokładnie o 14:15 pojawiła się mała istotka która miała mieć na imię Daria... ale wyszła Pati xD
Ostrzegam że jednorazówka wyszła... jak wyszła xd Ale bardzo ciężko jest przepisywać słowo w słowo z gry, ponieważ wszystko będzie mieć znaczenie w przyszłości... to jak czytanie książki od końca.
Każdy się domyśli kto jest kim, ale osoby które nie pojawiły się jeszcze niech sie nie martwią... to jest dopiero 1 część i jeszcze będziecie tutaj! Oczywiście przepraszam osoby które pojawią się raz, czy dwa razy.
Zauważyłam że ostatnia jednorazówka była wielką klapą... z strachem że ta też się nie spodoba, męczyłam się z nią przez 2 dni, więc efekt może być nie najlepszy. Jednak za wszelką cenę chciałam to dodać w moje urodziny abym nie tylko ja świętowała, ale i też osoby które czytają mojego bloga.
Ta jednorazówka jest dla was ludzie! Następna część pojawi się oczywiście jak zobaczę u was chęć aby ją wstawić... wiec komentować! Uwieście że warto znać zakończenie bo historia jest przepiękna!
No to tum tum tum... zapraszam! :D
PS. przepraszam że rozdzielam to na części, ale inaczej byłoby to za długie xd
PS2. dzisiaj o 19:00 mam zamiar zrobić TinyChat! Więc zapraszam was wszystkich na konferencje!




Dwójka znanych lekarzy, Dr. Pati Ramos – średniego wzrostu dziewczyna o długich, kręconych, brązowych włosach i piwnych oczach, oraz Dr. Carlos Pena – również średniego wzrostu, Latynos, o czekoladowych oczach i krótkich ciemnych włosach, dostali wezwanie aby znaleźć się u umierającego mężczyzny. Zawsze udawało im się spełniać swoją pracę. Pewnego dnia dostali zlecenie które nie tylko odmieniło ich życie, ale również następne marzenie pacjenta.
Byli właśnie w drodze do klienta… kiedy uderzyli w drzewo. Doktorzy wyszli z samochodu wystraszeni.
- Carlos co ty narobiłeś?! – krzyknęła brunetka wpatrując się w dymiący samochód.
- Chciałem zrobić bohaterski unik omijając tą wiewiórkę… trochę to nie wyszło – skrzywił się niewinnie.
- …wiewiórkę też rozjechałeś – szepnęła załamana dziewczyna.
- Może ona chciała umrzeć? – podniósł cwano brew.
- Bierz sprzęt i idziemy, spiszemy rozbicie samochodu do twojego raportu – zabrała z samochodu małą walizkę.
- Powiemy szefowi że chciałem ominąć szczeniaczka! On kocha szczeniaczki! – uśmiechną się szeroko zabierając wielką skrzynie.
- On woli koty – wystawiła mu język dziewczyna i pokierowała go w stronę znaków, które prowadziły do domu. Przez wielki las, później park i przepiękny ogród dostali się do ogromnej posiadłości. Zapukali kilka razy do drzwi. W tym samym czasie, w środku ogromnego domu, dwójka dzieci grała przepiękną piosenkę na pianinie. Ich mama słysząc pukanie do drzwi, podeszła do nich i otworzyła gościom. 

Akt 1
  „Nigdy tego nikomu nie mówiłam… ale zawsze myślałam, że są latarniami morskimi”

Kobieta otworzyła lekarzom drzwi. Była to niska dziewczyna o długich czekoladowych włosach związanych w kucyk, oraz pięknych błękitnych oczach. Z uśmiechem na twarzy wpatrywała się w trochę zaskoczoną dwójkę. Nie było by to nic podejrzanego… myśleli tylko że pacjent nie ma córki.
- Cieszę się ze państwo przybyli – ucieszyła się kobieta – jestem Mei AnnieValentine
- Dzień Dobry, jest pani córką pacjenta? – spytał Carlos odstawiając skrzynie.
- Nie, nie… jestem opiekunką Jamsa. Mieszkam tutaj z moimi dziećmi, Faith i Alexandrą – wytłumaczyła Mei kiedy koło nich przebiegły dwie małe dziewczynki – jest to długotrwała praca, dlatego James pozwolił nam tutaj mieszkać – uśmiechnęła się szeroko. Faith to dziewczynka o jasnobrązowych długich włosach i niebieskich oczach jak jej mama, natomiast Alexandra (Alex) ma piwne oczy, ciemne, długie włosy które są ozdobione zielonymi, sztucznymi pasemkami.
- Jeśli mamy się zajmować małym dzieckiem to chyba nie jesteśmy do tego odpowiedni – oburzył się Carlos.
- Uspokój się, bierz skrzynie i idziemy do niego – warknęła Pati.
- James chce abyśmy tak na niego mówili… zaprowadzę was do pokoju gdzie jest z nim lekarz – Mei kiwnęła ręką i po schodach zaprowadziła lekarzy prosto do wielkiego pokoju gdzie znajdował się mężczyzna w łóżku oraz lekarka koło niego. Staruszek to James Evans, w młodości był wysokim mężczyzną o brązowych włosach i oczach. Zawsze miał grzywkę która dodawała mu uroku. Natomiast lekarka to Dorcas White, drobna kobieta z pięknymi niebieskimi oczami, oraz blond włosami ściętymi prosto do ramion.
- Jesteście gotowi do instalacji swojego urządzenia – spytała Mei spoglądając smutna na Jamsa.
- Wreszcie – jękną Carlos odstawiając ciężką skrzynie – myślałem że plecy mi wysiądą…
- Zaraz wszystkim się zajmiemy – uśmiechnęła się brunetka zaczynając instalować maszynę.
Razem szybko dali radę podłączyć wszystko do pacjenta, tak aby mogli zacząć swoją pracę.
- Jak się trzyma? – spytała Pati podchodząc do lekarki. W tym samym czasie Carlos był zajęty dalszą instalacja maszyny.
- Nie najlepiej, został mu dzień… może kilka godzin życia – odpowiedziała Dr. White.
- To bardzo dużo czasu… - kiwnęła głową.
- Możecie spełnić każde jego życzenie? – zapytała Mei nerwowo spoglądając na nich.
- Spełnimy każde życzenie! Jesteśmy zawodowcami – zaśmiał się Carlos nie odrywając wzroku od monitora.
- Chce tylko wiedzieć jakie jest jego ostatnie życzenie… - spojrzała na Mei, Pati.
- Księżyc… chce polecieć na księżyc – odpowiedziała Mei.
- Bardzo szalone życzenie – zaśmiała się blondynka.
- Mogłabyś coś o nim opowiedzieć? – brunetka chodziła po pokoju rozglądając się po różnych półkach.
- Nie wiem za dużo o nim, był przedsiębiorcą, jego żona zmarła 2 lata temu… od kiedy tutaj pracuje nic więcej nie powiedział – szepnęła smutna – jeśli chcesz możesz poszukać czegoś w domu. Skoro James was tutaj wezwał to nie będzie mieć nic przeciwko… Faith i Alex chętnie was oprowadzą – opowiedziała Mei.
- Siedź tutaj Carlos, ja poszukam czegoś ciekawego – kiwnęła głową Pati i wyszła z pokoju. Dr. Ramos poprzez pokoje gościnne, bibliotekę, pracownie, łazienkę dotarła do głównego holu. Napotkała tam dzieci, których miała poprosić o pomoc.
- Faith i Alex tak? Potrzebuje od was pomocy – przerwała im Pati grę na pianinie.
- Czego chcesz? – powiedziała Faith.
- Wasza mama kazała się zapytać czy oprowadziłyście mnie po domu – uśmiechnęła się szeroko brunetka.
- Może… musisz nas zmobilizować, prawda Alex? – zaśmiała się niewinnie Faith.
- Taaaak! – krzyknęła mała ciemnowłosa.
- Więc czego chcecie? – przymrużyła oczy wściekła Pati.
- Miliard dolarów! – podniosła rękę do góry Alex.
- Albo żebyś przyniosła nam lizaki które mamusia nam schowała. Są one na najwyższej półce w kuchni – dodała szybko Faith.
- Niech wam będzie… czekajcie tutaj – wskazała na nie Dr. Ramos i udała się do kuchni. Od razu widząc lizaka na półce próbowała go ścignąć… jednak bez skutku. Postanowiła zabrać mniejszą komodę, która była koło szafy i udało jej się! Szybko wróciła do dzieci które znowu grały na pianinie.
- Jeśli odprowadzicie mnie po domu to lizak jest wasz… więc od czego zaczynamy? – Pati skrzyżowała cwano ręce.
- Możemy od pokoju zabaw w piwnicy! – krzyknęła szczęśliwa Alex.
- Nie lubię tego miejsca… jest dziwne – szepnęła przerażona Faith.
- Pokój zabaw w piwnicy? No dobrze – wzruszyła ramionami Pati.
- Najpierw trzeba znaleźć klucze które staruszek ukrył w książce w bibliotece – kiwnęła głową Faith. Dziewczyna od razu udała się do biblioteki w poszukiwaniu klucza, przeszukiwała każdą książkę, każdą półkę jednak klucza nigdzie nie było. Natrafiła na książkę pt: „Opowieść o dziewczynie, która zakochuje się w zombie  pachnącym stokrotkami, narażonym na łagodne światło słoneczne”. Książka od razu wydała się podejrzana, ale i trafiona… w środku był klucz! Pati szybko wybiegła z biblioteki i razem z dziewczynkami od razu po schodach udały się do piwnicy. Zanim znalazła się w pokoju zabaw przeszukała dokładnie piwnicę, jednak oprócz książek niczego tam nie było. Niepewnie przechodząc przez drzwi ujrzała pomieszczenie które całe było wypełnione królikami z papieru. Dziewczyna na początku się przestraszyła, w małym pokoiku znajdowało się z 100 królików które były zrobione z różnych kolorowych kartek. Jedyne co przykuło jej uwagę to zabawka dziobaka która leżała w kartonie, bez zastanowienia zabrała zabawkę i wyszła z pokoju.
- I jak? Fajne te króliki – zaśmiała się Faith.
- Wiecie coś więcej na ich temat? – spytała Pati próbują się otrząsnąć od tego widoku.
- Nic! Ale wiemy gdzie jest ich więcej! – krzyknęła Alex.
- W starej opuszczonej latarni stojącej na klifie! Możemy tam pójść bo mam klucze – dodała rozbawiona Faith machając kluczami.
- Staruszek nigdy nam nie pozwolił tutaj wchodzić, tak samo jak do latarni więc nie pytaliśmy się o te króliki – wytłumaczyła jej Alex.
- Więc ukradliście kluczę? – podniosła zdziwiona brew Pati.
- Ma się te zdolności – zaśmiała się złowrogo Faith – więc idziemy?
- Jest trochę zimno i ciemno na dworze… ale chce wiedzieć o co chodzi – kiwnęła głową Pati wychodząc z piwnicy. Od razu dzieci poprowadziły ją przez ogród aż do lasu, dotarli do miejsca gdzie stał rozbity samochód naszej dwójki.
- Pali się! – krzyknęła Alex.
- Co za bałwan rozbił samochód… - pokręciła głową jej siostra.
- Nie ja… emmm dzieci nie boicie się chodzić w nocy po dworze? – spytała Pati podnosząc zdziwiona brew.
- Nigdy, ponieważ ja jestem potężnym rycerzem! – zaśmiała się Alex.
- Za to ja niesamowitym magiem! Pobawisz się z nami? – spytały słodko dziewczynki.
- Ja… emmm nie – dodała szybko Pati.
- Nie jest wystarczająco wyluzowana – szepnęła Faith do Alex.
- Jakbym chciała to mogłabym!... tylko patrzcie! – oburzona Pati, skierowała się dalej idąc drogą do latarni. Zauważyła na pniu śpiącą wiewiórkę do której podeszła i obudziła.
- Oooo wiewiórka! – pisnęły dziewczynki z zachwytem.
- Odsuńcie się dzieci, to krwiożercza wiewiórka która chce nas zabić! Obronie was – Pati ustawiła się w pozycji bojowej – twój czas dobiegł końca krwiożercza wiewiórko… atak ognistej pięści! Hyaaa yaa! – Pati właśnie miała rzucić się na wiewiórkę kiedy dziewczynki ją zatrzymały.
- Przestań bo powiem mamie że znęcasz się nad zwierzętami… - jęknęła Faith.
- I zadzwoni po policje – dodała Alex.
- Ja tylko żartowałam… chcieliście abym pobawiła się z wami, no i udawałam… - zaczęła wymigiwać się Pati – zapomnijmy o tym co się tutaj stało – szybko dodała i znowu zaczęła kierować się w stronę latarni. Widząc wielką latarnie morską Dr. Ramos zauważyła kamienną tabliczkę, podeszła bliżej odczytując na niej napis „Ku pamięci Rachel”. Domyślając się że to grób byłej żony Jamsa dziewczyna szybko weszła do latarni zastanawiając się czy czasami jego żona nie popełniła samobójstwo spadając z tego klifu. Dostając się na samą górę, Pati zobaczyła znowu króliki z papieru, jednak jeden przykuł jej uwagę. Był to wielokolorowy królik, jedyny zrobiony z kilku kolorów w tym pomieszczeniu.
- Czekajcie, telefon dzwoni – powiedziała Pati wyjmując z kieszeni urządzenie i odbierając – wszystko gotowe? Ok. już idziemy – kiwnęła głową brunetka rozłączając się.
Dziewczyna razem z dziećmi szybko dotarła do pokoju gdzie czekał na nią wkurzony Carlos, było widać po jego minie że trochę się spóźniła.
- Zakładaj kask i jazda, jazda! – popędził ją chłopak – pacjent nam umiera a ty się spóźniasz!
- Nic się nie stało, nie denerwuj się – przewróciła oczami brunetka zakładając kask – jestem gotowa
- No to do dzieła! – krzykną Carlos zakładając swój kask.
~*~
Doktorzy znaleźli się znowu w tym samym pokoju, jednak że nikogo tutaj nie było. Rozejrzeli się dookoła sprawdzając w jakiej są sytuacji.
- Dobra, to ostatnie wspomnienie Jamsa, czas go znaleźć – kiwnęła głową Pati.
- Wszystko jest ustalone aby tylko nas James widział i słyszał – dodał Carlos prowadząc ją na dół. Udali się do punktu widokowego skąd można podziwiać piękną latarnie, jest tam ławeczka. Nie mylili się ponieważ James tam był razem z Mei.
- Dzień Dobry – przywitała się Pati.
- Witam, nie często mamy tutaj gości… co za miła niespodzianka – zaśmiał się James widząc doktorów.
- Jestem Dr. Pati Ramos a to Dr. Carlos Pena… - zaczęła Pati.
- Jesteście z agencji? Właśnie zastanawiałem się czy was wezwać… Mei zrób im herbatę – zwrócił się do kobiety James, jednak ona nawet się nie ruszyła – Mei?
- Wezwał już nas Pan, jesteśmy z przyszłości… i staramy się Panu pomóc – kiwnęła głową Pati widząc jak przerażony James odsuwa się do tyłu.
- Proszę uważać bo jak Pan spadnie z klifu będziemy musieli znowu odtworzyć to wspomnienie – krzykną Carlos.
- Mniej trochę szacunku, nie mamy na to czasu a musimy z nim współpracować aby wszystko się udało – warknęła Pati.
- Jesteście tutaj aby zabrać mnie na księżyc? – spytał James przybliżając się do nich.
- Tak – odpowiedzieli równo.
- Myślę że miałem wystarczająco dobre życie… Uda wam się to zrobić? – upewnił się mężczyzna.
- Musimy znać powód dla którego chcesz lecieć na księżyc – powiedziała brunetka.
- Nie wiem… - szepną James patrząc w niebo.
- Na pewno miałeś jakąś motywacje. Pieniądze, sława? – zaczął wymieniać Carlos.
- Nie wiem czemu chce lecieć na księżyc… ale jestem pewny że muszę to zrobić – kiwną głową.
- Będziemy przemieszczać się po twoich wspomnieniach małymi kroczkami aż dojdziemy do dzieciństwa. Wymusimy na tobie pragnienie abyś został astronautą – wyjaśniła mu Pati.
- Abo abyś dostał się na ogromną katapultę – dodał Carlos.
- Musisz z nami współpracować i opowiedzieć o sobie coś więcej niż tylko „nie wiem” – założyła rękę na rękę Pati.
- Jeśli jesteście w stanie to zrobić to oczywiście że wam pomogę – odpowiedział James.
- Jest jakiś przedmiot od którego możemy zacząć podróż w wspomnieniach? Coś co ma dużą wartość – spytała Dr. Ramos. James bez zastanowienia podał im tego królika z papieru o kilku kolorach. Położył go na ziemi, właśnie w tym momencie wokół niego pojawiła się oślepiająca bariera.
- Gotowa Pati? – zapytał Carlos zbliżając się do królika.
- Jasne – kiwnęła głową dotykając go jednocześnie z Latynosem. W mgnieniu oka zniknęli przenosząc się do następnego wspomnienia.
~*~
Znaleźli się w holu głównym gdzie James grał na pianinie, na którym stała zabawka dziobaka. Cały hol wypełniony był królikami z papieru.
- O co chodzi z tymi… królikami? – rozejrzał się po pomieszczeniu Carlos. Tym razem nikt nie mógł ich zobaczyć ani usłyszeć.
- Mogliśmy sprawdzić najpierw czy on jest zdrowy psychicznie – skrzywiła się Pati. W pewnym momencie James przestał grać i uderzył w klawisze od pianina.
- Usłyszał nas? – przestraszył się Dr. Pena.
- To niemożliwe, przestań gadać i rozejrzyjmy się w poszukiwaniu za przedmiotem dzięki któremu uda nam się dostać do dalszego wspomnienia – przewróciła oczami Pati rozglądając się po holu. Wszystko co zauważyli to że każdy zegar w domu poruszał się bezdźwięcznie. Dotarli na drugie piętro gdzie na biurku zobaczyli słoik oliwek.
- Jak ja nie cierpię marynowanych oliwek… są okropne! – skrzywił się Carlos na sam ich widok.
- Przesadzasz, to tylko oliwki – zaśmiała się Pati.
- No właśnie, to oliwki! – krzykną Carlos – patrz jakiś stary plecak – wskazał na ciemno zielony stary plecak koło biurka – ma chyba z milion lat!
- Niedługo się dowiemy o co z tym chodzi – dodała Pati nadal się rozglądając. Dwójka znowu zeszła na dół zauważając parasol w kącie, było to rzecz której poszukują ponieważ otaczał ją dziwny blask.
- HADOOUUUKEN! – krzykną na cały głos Carlos wskazując na parasol.
- Co to %&#$ było?! – wystraszyła się Pati – musze zrobić sobie od ciebie przerwę… - chwyciła się za głowę załamana. Razem dotknęli przedmiot który przeniósł ich w następne wspomnienie.
~*~
Tym razem znaleźli się przy latarni morskiej na klifie gdzie James trzymając parasolkę stał razem z zabawką dziobaka przy grobie swojej żony. Na dworze była okropna pogoda, padało, wiało.
- Przeskakujemy przez bardzo krótkie wspomnienia, musimy szukać ważniejszych przedmiotów inaczej zajmie nam to wieki! – powiedziała Pati.
- Podziwiaj krajobraz dziewczyno… - zaśmiał się Carlos. Razem rozejrzeli się jeszcze chwilę po polanie kiedy postanowili wejść do latarni.
- Czy to koniec… Rachel? – szepną James – tak jak ty obserwuje ją każdego dnia, już nigdy nie będzie samotna… Nie wiem dlaczego nadal wypełniam twoje życzenie… jestem pewny że Anya będzie ci wdzięczna – po policzku spłynęła mu pojedyncza łza – lecz… co się stanie kiedy odejdę? Kto będzie jej strzegł? – w tym samym momencie Pati wyłączyła aplikacje aby James jej nie widział i podeszła do niego bliżej – kim jesteś?
- Mam na imię Pati, przechodziłam w pobliżu. Ona była Pana żoną? – spytała spoglądając na grób.
- Tak, miała na imię Rachel. Ale… ale to wszystko nie musiało się stać – szepną staruszek – ona nie musiała tego robić… nie zrozumiesz tego, nawet ja tego nie rozumiem – dodał. Rachel (Marrin) Evans, w młodości piękna, wysoka, szczupła, czerwono włosa, chociaż czasami bardziej przypominał to rudy kolor, zielonooka dziewczyna, była żona Jamsa która zmarła 2 lata temu. Po tych słowach Pati znowu zniknęła z jego oczu i skierowała się prosto do latarni. Na samej górze czekał na nią Carlos.
- Gdzie ty byłaś? – spytał wystraszony chłopak – myślałem że spadłaś z klifu
- Podziwiałam tylko krajobraz… masz jakieś wieści? – zmieniła szybko temat.
- Świetne! Niesamowite! Nadzwyczajne! – uśmiechną się szeroko – znalazłem przedmiot przez który dostaniemy się dalej – wskazał na zabawkę dziobaka – widzimy się po drugiej stronie – puścił jej oczko, chwycił za zabawkę i znikną. Rozglądając się jeszcze chwilę po pomieszczeniu w kącie zobaczyła niewyraźną postać Jamesa która siedziała skulona i wpatrywała się przed siebie. Dziewczyna wystraszona wzięła głęboki wdech, chwyciła za dziobaka i przeniosła się dalej.
~*~
Znalazła się w pokoju gdzie czekał już na nią Carlos, sypialnia była również wypełniona królikami jednak w łóżku leżała kobieta przy której stał James.
- Zostało nam trochę pieniędzy z operacji, nie musisz się martwić – James próbował uspokoić kobietę.
- Niewinne kłamstwo – szepnęła prawdopodobnie Rachel – nie lubię jak kłamiesz, widziałam nasze finanse i wiem jak to wygląda, więc dlaczego mnie okłamujesz? – spytała.
- Rachel potrzebujemy pieniędzy na twoje leczenie! Wiem że Anya wiele dla ciebie znaczy… ale to jest za dużo! – krzykną James.
- Wiesz co mnie uszczęśliwi? Jeśli będziesz mnie wspierać… mam taką nadzieje. Jeśli przyjdą papiery z mojego leczenia, nie podpiszę ich… zrobisz z pieniędzmi co będziesz chciał. Ale moje jedyne marzenie jest takie abyś ukończył budowę domu, a jak będziesz już tu mieszkać chce abyś nią się opiekował, ponieważ nie chce aby była samotna – dodała Rachel.
- A co z tobą? – spytał smutny James.
- Będę… szczęśliwa – uśmiechnęła się kobieta – mam coś dla ciebie – podarowała mu kilku kolorowego królika z papieru – powiedz mi co to jest
- To królik… wygląda jak pozostałe które zrobiłaś – przyjrzał mu się mężczyzna.
- Co jeszcze? – spytała Rachel.
- Jest zrobiony z papieru, jest żółto-niebieski – zaczął wymieniać.
- Co jeszcze? – zapytała ponownie kobieta.
- Rachel… napisałem dla ciebie piosenkę, chcesz posłuchać? – James zmienił szybko temat podchodząc do pianina.
- Tak, ale nie musiałeś wnosić na górę tego fortepianu, przez otwarte drzwi doskonale cię słyszałam – szepnęła Rachel. Mężczyzna nic już nie powiedział tylko usiadł przy fortepianie grając przepiękną piosenkę którą nazwał „Dla Rachel”.
- Ciekawe kim jest ta Anya – podszedł do dziewczyny Carlos.
- Nie wiem, ale pewnie się dowiemy – powiedziała wsłuchując się w melodie – to nie jest ta sama piosenka co grały te dziewczynki?
- Pewnie on je tego nauczył – kiwną głową Carlos – jestem zbyt męski aby tego słuchać, znalazłem już przedmiot, dołącz jak będziesz chciała – powiedział Carlos wychodząc z pokoju. Pati zostając sama zeszła na dół gdzie zobaczyła dwójkę mężczyzn z fortepianem, jednym z nich był właśnie James.
- Nie ma szans aby się udało – jękną inny mężczyzna.
- Kendall, nawet jeśli byśmy przenieśli to bokiem? – spytał James. Kendall Schmidt, to najlepszy przyjaciel Jamsa, od zawsze mu pomagał i go wspierał. W młodości był wysokim blondynem o zielonych oczach.
- Jesteśmy już za starzy na noszenie fortepianów, niech to zrobią profesjonaliści – dodał Kendall. Dziewczyna przyjrzała się jeszcze im chwilę, wróciła na górę dotykając przedmiotu który przeniósł ją w dalsze wspomnienie.
~*~
Brunetka znalazła się koło domu który był w czasie budowy, zaskoczył ją trochę ten fakt ponieważ nie spodziewała się czegoś takiego. Przed wejściem do domu siedział załamany James który raz po raz wycierał łzy. Po krótkim czasie zbliżyła się do niego pewna kobieta.
- Kendall zadzwonił i powiedział żebym przyszła – usiadła się koło niego – mam dla ciebie marynowane oliwki… emmm słyszałam już o Rachel. Będzie wszystko dobrze? – zapytała kobieta.
- Gabriella… - zaczął James – jej choroba została zdiagnozowana w zbyt późnym stadium, na szczęście jest uleczalna… ale te rachunki za leczenie, nie skończymy tego domu – szepną załamany – to miejsce wiele dla niej znaczy, dla mnie najważniejsze jest jej zdrowie, a ledwo starcza na lekarstwa – dodał. Gabriella (Collins) Schmidt to przemiła dziewczyna, żona Kendalla oraz najlepsza przyjaciółka Rachel. W młodości miała długie brązowo-rude włosy z prostą grzywką zakrywającą czoło, oraz piękne piwne oczy.
- Pomogłabym ale my też łączymy ledwo koniec z końcem – powiedziała Gabi.
- Pójdę jej powiedzieć ze wszystko jest dobrze, jeśli dowiedziałaby się jaka jest prawda… nie wiem co by zrobiła – podniósł się James.
- Nie powinieneś jej oszukiwać! – założyła rękę na rękę Gabi.
- Jak się dowie prawdy może zrobić coś głupiego – mężczyzna spuścił głowę.
- Jeśli chce stracić życie dla tego miejsca niech tak będzie… Nie lubię kiedy myślisz co jest najlepsze dla innych – przewróciła oczami kobieta.
- Nie chodzi tylko o nią… a co ze mną? Po tych wszystkich latach nie mogę być chociaż raz samolubny? Nie chce być sam, nie pozwolę jej umrzeć! – powiedział pewnie – idę na klif przynieś Rachel małą niespodziankę – zaczął kierować się w stronę klifu.
- Pamiętaj że wszystko będzie dobrze – powiedziała Gabriella.
- Nie będzie… - szepną James znikając z jej oczu. Lekarze bez żadnego słowa którego nie byli w stanie powiedzieć słysząc tą rozmowę, udali się prosto do słoika z marynowanymi oliwkami który był następnym przedmiotem do dalszych wspomnień.
~*~
Następne wspomnienie było z pobliskiego baru. Był tam James razem z Rachel oraz Kendall z Gabriellą. Wszyscy przy jednym stole rozmawiali o przyszłości naszej pary.
- Więc zdecydowaliście się tak? – spytał Kendall.
- Dom wybudujemy jeszcze w tym roku, ale trzeba ostro wziąć się do roboty – wyjaśnił im James.
- Wspaniałe miejsce na wybudowanie domu – zaśmiała się Gabriella.
- Kilka lat temu przecież mieliście ślub obok tej latarni morskiej – dodał Kendall.
- To nie jedyna rzecz sprawiająca że to miejsce jest dla nas ważne – powiedział James spoglądając na Rachel.
- Wasze zdrowie przyjaciele! – krzykną Kendall podnosząc do góry kieliszek z resztą.
- Zaraz wrócę muszę zaczerpnąć świeżego powietrza… chodź ze mną Rachel – powiedziała Gabi wychodząc z baru razem z dziewczyną.
- Rachel zawsze jest taka wyciszona? – spytał Kendall.
- Właściwie rozgaduje się dopiero gdy jest sama z Gabi, może nie jest do ciebie przyzwyczajona – wyjaśnił mu James.
- Taki ze mnie straszny gość – zaśmiał się chłopak.
- Od jakiegoś czasu cały czas robi króliki z orgiami… to mnie nie pokoi – szepną James.
- Ja z córką cały czas robimy orgiami! To nic złego – zaśmiał się Kendall.
- Całymi dniami nie robi nic innego, w całym domu walają się te króliki – dodał mężczyzna.
- Gabi nie wspominała że to normalne zachowanie w przypadku jej choroby? – spytał Kendall przyglądając się uważnie swojemu przyjacielowi.
- Tym razem coś jest nie tak, nigdy nie odpowiada jak pytam ją o to, za to czuje jakby oczekiwała czegoś ode mnie… i jakby była na mnie zła – szepną James.
- Znamy się od szkoły średniej więc posłuchaj, pewnie sobie to wszystko ubzdurałeś – pocieszył go przyjaciel.
- Więc nawet on nie wie o co chodzi z królikami… - zastanowił się Carlos.
- Zostaw króliki. Nie mamy żadnych wspomnień i nie wiemy jak dalej się przedostać – przewróciła oczami brunetka.
- Zostaw to mi, wymuszę te wspomnienia… tylko muszę zamienić kilka słów z barmanką – puścił jej oczko Carlos udając się do lady.
- Siema! Może ci coś podać? – zaśmiała się barmanka. Była to Justine Ravenwood – niska, piękna, zwariowana dziewczyna o rudych, prostych włosach i zielonych oczach. Zawsze uśmiechnięta i radosna.
- Poproszę słoik marynowanych oliwek – na samą myśl Carlos się skrzywił.
- Płacisz gotówką czy kartą? – zapytała podając mu słoik.
- Mogę tylko czekiem… albo na krechę – zaśmiał się niewinnie.
- To znaczy że nie masz pieniędzy? – podniosła zdziwiona brew Justine.
- Sama się o to prosiłaś, zresetuje cię – Carlos chwycił za pilot i nacisną pewien guzik sprawiając że dziewczyna zniknęła i po chwili się znowu pojawiła.
- Siema! Może ci coś podać? – zaśmiała się znowu Justine.
- Poproszę słoik marynowanych ogórków, ale na krechę bo zamierzam tu spędzić całą noc! – krzykną szczęśliwy Carlos.
- Świetnie! Proszę twoje oliwki – ruda podała mu słoik.
- Dostaniesz dzisiaj ogromną ilość napiwków – puścił jej oczko chłopak.
- Ślicznie dziękuje – zarumieniła się Justine.
- Idiota z ciebie Carlos – szepnęła Pati opierając się o stół. Latynos chwycił za słoik i udał się prosto koło Jamsa i jego przyjaciela.
- Też jesteś fanem marynowanych oliwek? Nie miałbyś nic przeciwko jakbym się przysiadł? Właśnie dostałem świeżutką partie – pomachał słoikiem Carlos.
- Opróżnijmy ten słoik wspólnie! – krzykną szczęśliwy James.
- Ohhhh… brzmi świetnie – jękną Carlos z obrzydzeniem. Po zjedzeniu przez nich z 3 słoików oliwek, Carlos zdobył jakieś bardzo ważne dokumenty oraz wymuszone wspomnienia. Szybko zamroził czas i udał się z papierami do Pati.
- Carlos jak smakowały oliwki? – zaśmiała się niewinnie dziewczyna.
- Zamknij się! – warkną chłopak wycierając buzie. Okazało się że dokument jest przepustką do następnego wspomnienia Jamsa. Bez przedłużenia, oboje chwycili za kartkę i zniknęli.
~*~
Tym razem Pati i Carlos pojawili się w wspomnieniach kiedy Rachel i James mogli mieć po 40 lat. Ta dwójka właśnie wchodziła do latarni kiedy nasi doktorzy pojawili się… na jej dachu.
- Jestem kangurem! – krzykną na cały głos Carlos.
- Nie jesteśmy w Australii – wystawiła mu język brunetka.
- Kogo to obchodzi?! Jesteśmy 20 bilionów nanometrów nad ziemią, i stoimy w cholernym miejscu przeznaczonym na flagę! Nie można ani zostać ani spaść! Nienawidzę takich sytuacji! – zaczął panikować Carlos kiedy Pati bez zastanowienia zepchnęła go z latarni – Pati co do %&#$!? – dodał kiedy spadł na sam dół.
- …mięczak – zaśmiała się dziewczyna spadając dokładnie tak samo jak Latynos przed chwilą.
- Dlaczego on ją tak zostawił? – spytała Rachel wpatrując się na kartkę która została przybita do drzwi latarni.
- Już nie jest potrzebna statkom, teraz wszyscy korzystają z GPS – wyjaśnił jej James, widząc że ona nadal wpatruje się smutna w latarnie – wiele o tym myślałem… mamy idealną sytuacje finansową, za kilka lat będziemy mogli wybudować tutaj dom – zaczął.
- Mogłabym patrzeć na nią z okna! Rano… wieczorem… zawsze bylibyśmy obok! Przychodzić do niej w każdej wolnej chwili! Ona już nigdy nie będzie samotna! – pisnęła zachwycona dziewczyna tuląc męża – zawsze będziemy mogli jej strzec!
- Ale im dobrze – szepnęła Pati przyglądając się przesłodkiej scenie.
- Wcale że nie! To jak patrzeć na pociąg który zaraz się wykolei… chyba wiesz co się stanie – oburzył się Carlos.
- Najważniejsze jest ich szczęście – dodała Pati oddalając się od niego. Powędrowali na północ od latarni w poszukiwaniu jakiś wskazówek i wspomnień.
- Czekaj… - zatrzymał ją Carlos – kiedy mówili Anya mieli na myśli latarnie morską…
- Tak mi się zdaje – potwierdziła jego słowa brunetka.
- Więc Rachel nie chciała podjąć się leczenia z powodu jakieś głupiej latarni?! Nie uważasz to za dziwne? – założył rękę na rękę.
- W tej pracy widziałam wiele dziwniejszych rzeczy. To nie nasza sprawa a ona nie jest naszym klientem – odpowiedziała mu kierując się dalej przed siebie. Dotarli do miejsca gdzie będzie w przyszłości dom, zamiast niego stał jedynie papierowy króliczek który okazał się przedmiotem do dalszych wspomnień.
~*~
Stara sypialna Jamsa. Mężczyzna znalazł na podłodze królika z papieru, domyślając się że jest to sprawka żony, udał się na sam dół w jej poszukiwaniu. Nasza dwójka również poszła za nim zatrzymując się na chwilę przy fortepianie, który był na samym dole w holu.
- Jak do cholery oni wnoszą go po schodach? – zastanawiała się Pati.
- Nikt tego nie wie, ale dla naszego wehikułu czasu byłaby to bułka z masłem – zaśmiał się Carlos.
- Nie dałby rady – westchnęła dziewczyna.
- Racja… więc podsumujmy, wnoszenie fortepianów to cholernie upierdliwe zajęcie – założył rękę na rękę Dr. Pena.
- Chciałabym zobaczyć to na własne oczy – zaśmiała się brunetka.
- Ja też! Musi to wyglądać naprawdę epicko! – potwierdził jej słowa Carlos. Doktorzy od razu udali się do następnego pomieszczenia gdzie zauważyli Rachel robiącą króliki z papieru, oraz zamartwionego Jamsa.
- Byłaś u fryzjera tak wcześnie rano? – zapytał mężczyzna, jednak jego żona nic mu nie odpowiedziała – co ty tam robisz? – spytał ponownie oczekując na jakąkolwiek odpowiedz.
- …króliki – odpowiedziała po dłuższej chwili – widziałeś tego którego zrobiłam dla ciebie? Powiedz coś o nim
- Emmm… jest żółty, trochę duży… - zaczął wymieniać widząc w oczach żony że oczekuje na dalsze odpowiedzi – to papierowy królik, nie wiem jak mogę go jeszcze opisać – powiedział kiedy ona wróciła dalej do robienia królików – Rachel dziwnie się zachowujesz… coś się dzieje? – spytał zdenerwowany – Rachel?
- Chyba gdzieś to już widziałem… ta sytuacja jest dziwna. Myślisz że ona jest…? – zaczął Carlos.
- A ty? – spojrzała na niego smutna brunetka.
- Może… kto to wie. Zajmijmy się tym za co nam płacą, ona nie jest naszą klientką – dodał Carlos rozglądając się po biurze. Znalazł w koszu na śmieci rude kosmyki włosów, można było się domyślić że sama je ścięła zamiast iść do fryzjera.
- Czyli to jest dzień w którym się to wszystko zaczęło – Pati chwyciła za rude kosmyki włosów.
- Nie zamartwiaj się tym i chodźmy dalej – Carlos podszedł do niej z zabawką dziobaka – czas na nas – dziewczyna dotknęła zabawki i razem zniknęli.
~*~
Bohaterowie znaleźli się na ulicy przed przyszłą posiadłością Jamsa i Rachel. Miejsce wyglądało całkowicie inaczej niż wcześniej. Poprzez las udali się do działki gdzie wcześniej stał dom.
- To miejsce gdzie będzie stać dom co nie? – rozejrzała się po okolicy Pati.
- Dom który nigdy nie powinien powstać – warkną Carlos – ciekawe co jest wyjątkowego aby mieszkać w miejscu gdzie jest tak niebezpiecznie – dodał udając się dalej w stronę latarni. Znaleźli tam Rachel i Jamsa siedzących na pniu. Za nimi było widać jeszcze działającą latarnie morską.
- Więc dlatego podszedłeś do mnie wtedy w szkole? – spytała rozbawiona Rachel.
- Tak, ale teraz to mało istotne, Gabi powiedziała że powinienem wyznać ci prawdę. Nie chciałem czymś takim psuć naszego pierwszego spotkania – chłopak zaczął bawić się dłońmi. Dziewczyna zeszła z pnia i rzuciła pod nogi chłopaka pewien przedmiot.
- To zośka, dorzucisz ją tak daleko gdzie stoi Anya? – spytała patrząc na niego pełna nadziei.
- Nie mam pojęcia, ale mogę spróbować – James chwycił za zośkę i rzucił jak najdalej mógł. Rachel pełna podziwu podbiegła do krawędzi klifu wpatrując się jak daleko przedmiot doleci.
- Rachel zwariowałaś?! Odejdź stamtąd ! – krzykną James ciągnąc do siebie dziewczynę. Wystraszona Rachel z powrotem usiadła na pniu wpatrując się w podłogę.
- To zdarzenie jest bardzo bliskie poprzedniego. Chyba są ze sobą połączone – podeszła do Rachel, Pati.
- Tak myślisz? – Carlos dostrzegł stary zielony plecak który był potrzebnym wspomnieniem – możemy dalej ruszać – zwrócił się do dziewczyny która cały czas wpatrywała się w rudą.
- Ciekawe dlaczego skróciła włosy… lepiej jej było w długich – szepnęła Dr. Ramos chwytając za plecak.
~*~
Mała kawiarnia połączona z biblioteką. Przy stole siedzą James, Kendall i Gabriella. Kawałek dalej jest Rachel która całkowicie jest pochłonięta przeglądaniem półek z książkami.
- Każdy kto na to choruje jest inny – powiedziała Gabriella – to że obie mamy ten syndrom nie znaczy że jesteśmy tymi samymi osobami
- Musisz mi pomóc. Wcześniej było dobrze… teraz stała się taka niedostępna. Nawet jak jesteśmy w tym samym pokoju jest… nieobecna. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam – szepną James.
- Nie mogę za nią mówić, ale wiele z nas pragnie aby mieć normalne relacje z ludźmi. To że ma problem z wyrażaniem uczyć nie znaczy że ich nie ma… Ona wciąż tam jest, prawda? – wyjaśniła mu Gabriella – musisz wierzyć że jej zależy
- To najtrudniejsza rzecz – westchnął głośno.
- Zaraz… to dlaczego ty jesteś taka normalna Gabi? – wtrącił się Kendall – znaczy… czemu nie masz tych samych objawów?
- Po pierwsze, została zdiagnozowana, kiedy byłam jeszcze mała. Bez wysiłku i ćwiczeń nie jest możliwe uzyskanie choćby pozorów norm społecznych – wyjaśniła mu kobieta – ale wiesz co? Ja tak samo zazdroszczę jak i współczuje Rachel. Ja jestem aktorką, muszę grać całe życie… tak jak na scenie, tak i w prawdziwym życiu – dodała – stałam się dobra w tej roli bo nie miałam wyboru, to jedyna droga do normalności. Ale Rachel nie chciała się zmieniać… nie wiem czy to brak silnej woli, czy odwaga lub tchórzostwo – chwyciła smutna za szklankę – są dni kiedy nie mam już siły udawać, ale zdaje sobie sprawę że jest już za późno. Gabriella którą znają ludzie jest tylko aktorką, prawdziwej mnie nie zna nikt… i tego właśnie zazdroszczę Rachel – przechyliła szklankę pijąc sok malinowy.
- Nigdy nie spotkałem kobiety z takimi problemami – zastanowił się Carlos.
- Technicznie rzecz biorąc, nigdy takiej nie spotkasz – wystawiła mu język brunetka – chodź, to nie nasza sprawa – dziewczyna podniosła się z krzesła. Udali się do biblioteki gdzie Rachel czytała jedną z książek. Nie minęła chwila a podszedł do niej James.
- Czytasz dzisiaj coś nowego? – spytał zerkając na okładkę książki.
- Nie – szepnęła dziewczyna nie odrywając wzroku od lektury.
- Czyli „Nowe Szaty Cesarza”? – zaśmiał się mężczyzna.
- Uwielbiałam tą książkę, kiedy byłam mała i nadal ją uwielbiam – ruda położyła książkę na półkę.
- Ja jak byłem mały kochałem serie „Animorphs” – dodał James.
- Wiem, twoja mama dała ci ją jako prezent ślubny. Był to jeden z dziwniejszych prezentów – uśmiechnęła się szeroko – dlaczego już ich nie czytasz? Widziałam je w garażu, zbierają kurz
- Dlatego że to książki dla dzieci – podrapał się po karku nerwowo brunet.
- A co złego jest w czytaniu książek dla dzieci? – spytała Rachel – są pocieszne – zabrała wcześniejszą książkę i poszła w kierunku kasy.
- James znikną – szturchnęła Carlosa, Pati widząc że nie ma nigdzie mężczyzny. Stał on kawałek dalej i rozmawiał z jakąś niewyraźną postacią. Doktorzy podeszli do nich aby przysłuchać się rozmowie.
- O czym rozmawiacie? – spytał Carlos zwracając się do James.
- O serii Animorphs! Czytaliście ją? – wskazał na książkę szczęśliwy.
- Jasne że tak, ale tylko trochę – zaśmiał się niewinnie Latynos.
- Serio? – Pati założyła rękę na rękę podnosząc zdziwiona brew.
- O to wiesz w jakie zwierze przemienia się David na okładce? – spytał James.
- W cobre? – zastanowił się chwilę Carlos.
- Tak! Dziękuje – James chwycił za książkę i udał się koło Rachel.
- Nie rozumiem co się właśnie tutaj stało – pokręciła głową Pati. Poszła za Jamsem razem z Carlosem, chwycili za książkę i zniknęli.
~*~
Miejsce gdzie w przyszłości będzie postawiony dom. Teraz znajduje się pełno ławek, gości i prezentów… można się domyśleć że to ślub. Tak jak w większości wspomnień można znaleźć marynowane oliwki czy ulubioną książkę z dzieciństwa Jamsa którą dostał w prezencie ślubnym od swojej matki.
- Goście idą a ja dopiero przyszedłem… - zaczął marudzić Carlos.
- Na większości przyjęć zdarza ci się to – wystawiła mu język brunetka – oooo! Słoik z marynowanymi oliwkami!
- Jest ser, a gdzie mysz? – zaśmiał się Latynos.
- Suchar wieczoru… - przewróciła oczami dziewczyna.
- Swoje żarty zostaw na imprezę dla dzieci – szturchną ją chłopak rozglądając się dalej po przyjęciu. W poszukiwaniu pary młodej, doktorzy udali się w stronę latarni. Nie mylili się… siedzieli oni opierając się o budowlę i rozmyślając nad wszystkim. James był ubrany w czarny garnitur, a Rachel w piękną niebiesko-żółtą suknie.
- Czujesz że coś się zmieniło? Wiesz… mamy teraz na palcach obrączki – zaczął rozmowę pan młody.
- Nie… A ty? – spytała Rachel.
- Trochę. Jest tak jakby… inaczej. Bardziej odpowiedzialnie, tak przypuszczam – kiwną głową.
- Podoba ci się imię Anya? – zmieniła temat rudowłosa – czy chcesz… chcesz nazwać ją Anya?
- Tak… Anya to dla niej dobre imię – potwierdził James – hej! Chodź ze mną! – krzykną po chwili chwytając swoją żonę za rękę i prowadząc do środka latarni. Zaczęli tańczyć na samej górze latarni, przy przepięknej melodii.
- Ał mój tyłek! – zaśmiała się po chwili Rachel upadając na podłogę.
- Nadepnęłaś mi na palce – pomógł jej wstać brunet.
- Przepraszam – szepnęła niewinnie robiąc maślane oczy.
- Spróbujmy jeszcze raz – objął ją mężczyzna znowu zaczynając z nią tańczyć w rytm melodii. Czas cofną się do zachodu słońca kiedy to przy latarni odbyła się ceremonia.
- …I ślubujesz jej miłość, wierność, i uczciwość małżeńską, oraz że jej nie opuścisz aż do śmierci? – zaczął przysięgę ksiądz.
- Tak – kiwną głową potwierdzająco James.
- A ty? Czy bierzesz sobie tego mężczyznę za męża… I ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że go nie opuścisz, aż do śmierci? – spytał ksiądz.
- Tak – szepnęła cicho Rachel.
- Dzięki nadanej mi mocy, ogłaszam was mężem i żoną. Panie i Panowie, przedstawiam wam nowożeńców – ogłosił do uroczyście ksiądz.
- Oh, to ślub – powiedział zaskoczony Carlos.
- A ty myślałeś że co? – spojrzała na niego Pati z śmiechem.
- Nie znam się na tym i tyle… emmm chyba jakieś płyny zbierają się w moich oczach – zaniepokojony zaczął wycierać łzy.
- Nie wiedziałam że jesteś taki wrażliwy – uśmiechnęła się szeroko Pati na ten widok.
- Powiedziałem „w moich oczach”? Miałem na myśli „w moich ustach” – zaczął się bronić Dr. Pena – i nie tylko płyny ale też coś bardziej gęstego
- Dobrze to opisałeś, chodźmy i wydostańmy się stąd – założyła rękę na rękę dziewczyna.
- Widzę że to całe szczęście nawet ciebie zniesmaczyło – zaśmiał się Carlos.
- Nie, po prostu nie lubię patrzeć jak ludzie popełniają błędy – zaczęła nerwowo kierować wzrok w inną stronę.
- Cholera, czy to nie ty czasami mówiłaś mi aby „brać rzeczy takimi, jakimi są”?... Chyba że jesteś zazdrosna – zanucił rozbawiony chłopak. Bez żadnej odpowiedzi Pati pokierowała się tam gdzie była wcześniej impreza z okazji ślubu. Tym razem było tam więcej osób oraz para młoda.
- Pójdę do cioci spytać jak się czuje – pewna staruszka skierowała swoje słowa do Jamsa. Ta staruszka to Julia Evans – matka Jamsa, która samotnie go wychowała. Za młodu zgrabna blondynka o długich kręconych włosach oraz błękitnych oczach.
- Dobrze mamo, podziękuj jej za przybycie – uśmiechną się pan młody.
- Oczywiście że jej podziękuje Logan – odwzajemniła promienny uśmiech syna i odeszła w kierunku innej kobiety.
- Logan? – spytał zaskoczony Kendall który siedział przy stole razem z młodą parą.
- To imię mojego dziadka. Umarł zanim się urodziłem, dlatego mama czasami tak do mnie mówi – kiwną głową James.
- Fuj! Następne sentymentalne wspomnienie z dziadkami – przewrócił oczami Carlos.
- Nawet ty o swoich dużo mówisz – dodała Pati.
- Co?! Wcale że nie! – oburzył się Latynos. Razem w poszukiwaniu wspomnienia udali się ścieżką do drogi gdzie znowu zobaczyli Jamsa i Rachel… oraz przejechanego królika.
- Rachel nie możemy nic z tym zrobić… nikt tego nie zrobił specjalnie – James próbował ją pocieszyć – chodź, spóźnimy się jeszcze
- Czy to jest rozjechany królik? – zdziwił się Carlos – myślisz że przez to ma taką obsesje na punkcie robienia królików? – zastanowił się chwilę.
- Niby dlaczego miałaby mieć obsesje na punkcje padliny? – podniosła zdziwiona brew Pati.
- Nie pytaj mnie o to, ty jesteś kobietą! – wystawił jej język Latynos.
- Udowodnisz mi ze jestem tą jedyną kiedy skoczysz na bungie bez liny – uśmiechnęła się cwano.
- Ehhh ze wspomnieniem rozjechanego królika wiąże się fantastyczny ślub – zaśmiał się Carlos – może to metafora do tragicznego małżeństwa – zastanowił się chwilę. Bez dalszego zastanowienia razem podeszli do zwłok królika i przeszli dalej.
~*~
Tym razem znaleźli się na pewnej farmie gdzie były konie oraz inne zwierzęta. Carlos od razu podbiegł do jednego z nich.
- …nie rób tego – ostrzegła go Pati.
- Czego mam nie robić? – udawał zaskoczonego.
- Dobrze wiesz co mam namyśli – założyła rękę na rękę wkurzona.
- Mam nie jeździć konno? – spytał smutny – no dobra… - kiedy tylko Pati się odwróciła od razu wskoczył na konia – HYAAAA! – krzykną oddalając się od dziewczyny.
- Nie marnujmy czasu Carlos! – warknęła brunetka.
- O cholera! – było słychać w oddali następny krzyk Latynosa – ratuuunkuu! – zaczął wymachiwać rękami kiedy przejechał koło Pati siedząc odwrotnie na koniu.
- Nie wygląda to dobrze – szepnęła załamana dziewczyna.
- Nie stój tak!!! Pomóż mi!!! – zaczął się rzucać ze strachu.
- …cholera tego nie było w umowie o pracę – tym bardziej załamała się Dr. Ramos. Dziewczyna sama udała się dalej gdzie spotkała Rachel oraz Jamsa którzy siedzieli na innych koniach razem z instruktorem. Instruktorką była Lena Clark, niska brunetka o ślicznych zielonych oczach.
- Myślisz że to dobry pomysł? – upewnił się jeszcze raz James.
- Spokojnie, ona nie robi tego pierwszy raz – uspokoiła go Lena.
- Tak… tylko że nigdy tego nie robiła sama – przymrużył oczy zdenerwowany.
- Dam sobie radę, nie jestem dzieckiem – Rachel ruszyła – ups… - pisnęła prawie spadając z konia.
- Rachel uważaj! – krzykną James ruszając za nią.
- Spokojnie, nic jej nie będzie – Lena również ruszyła za nimi.
- Ciekawe czy ten idiota już spadł z tego konia – zastanowiła się brunetka patrząc na parę jeżdżącą po polanie.
- Paaaaaatiiii…! – koło niej przejechał Carlos – to o dziewiętnaście procent więcej niż mogę wytrzymać!
- Co za debil – szepnęła załamana Dr. Ramos, szybko wskoczyła na innego konia i zaczęła go gonić. Po dłuższej chwili udało jej się zatrzymać chłopaka i razem zeszli z na ziemię. Długo nie trwało jak znaleźli pewną torebkę i użyli jej do dalszych wspomnień.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Fairy Tail - 70.000 wejść!

Witam moi kochani! Jak już większość zauważyła na blogu jest już 70tyś wejść! Jestem okropnie dumna z tego wyniku, jestem ogromnie dumna z was i mam nadzieje że dojdziemy do 100tyś wejść! To będzie moim marzeniem!
Dnia 23 listopada nadeszła ta okrągła liczba... przez ten czas nic nie dodałam, niektórzy myśleli że zrezygnowałam, że mam lekcje. Taaaaa... zaniedbałam bloga po całości, ciężko mi teraz wrócić do pisania, wszystko przez to że zainteresowałam się inną rzeczą... właśnie o tym jest dzisiejsza jednorazówka!
Chyba nie ma sensu dużej gadać, jeśli spodoba wam się ta tematyka, te postacie itd... to piszcie w komentarzach to mogę napisać więcej czegoś takiego!
Ps. jeśli chodzi o postacie... przyjrzyjcie się jak oni mają na imię, wy doskonale znacie te osoby ponieważ są u mnie w opowiadaniach. Te osoby mają taką samą pierwszą literkę imienia jak postacie w tej jednorazówce:
np. Loke - Logan
Oczywiście są chyba 3 wyjątki w tym, ale można się domyślić o kogo chodzi... + to anime. Więc miłego czytania i zostawiajcie komentarze! Zobaczymy czy komuś uda się zgadnąć wszystkie postacie! (te pierwsze co się pojawiają to osoby z moich rozdziałów)


W równoległym świecie istnieje kraina magów. Kraje mają Gildie które je reprezentują, są to tak zwane domy dla osób władających magią. Spędzają tam całe dnie, wykonują zadania za które zwykli śmiertelnicy im płacą. Magowie są po to aby pomagać, jednak istnieje również zakazana magia lub legendarna. Osoby posługujące się tymi zdolnościami chcą zawładnąć światem, aby tego uniknąć została stworzona Rada składająca się z 10 Świętych Mistrzów. Mimo że magowie mają pomagać często dochodzi do awantury kto jest lepszy.
Gildia Fairy Tail znana jest z siły, lojalności, współpracy, oraz niszczenia wszystkiego co jest na drodze. Jest to najbardziej znana grupa na całym świecie. Wiele razy Rada miała się ich pozbyć z powodu szkód które robią za każdym razem wykonując zadania, w ostateczności uchodzi im to na sucho. Tak oto nowe pokolenie zaczyna następną niesamowitą przygodę.
~*~
Zwyczajny dzień w Gildi, każdy się nudzi, inni szukają zadań na ścianie ogłoszeń, jedni piją. Każdy kto przychodzi do nich musi się liczyć z tym że są tam sami wariaci.
- Dajcie to piwo! Usycham! – krzyknęła jedna z dziewczyn do kelnerki.
- Już idę – powiedziała kelnerka podbiegając do niej z następnym kuflem piwa. Niespodziewanie drzwi do pomieszczenia się otworzyły, wtedy przez nie weszła dziewczyna z długimi ciemnymi włosami związanymi w kucyk oraz białymi końcówkami. Rozejrzała się niewinnie napotykając wzrok każdej osoby.
- Szukam smoczego zabójcy! – krzyknęła na cały głos rozglądając się dookoła. Magia smoczego zabójcy jest to legendarna oraz uważana przez niektórych za zapomnianą. Polega na tych samych umiejętnościach które mają smoki, mówią że te osoby zostały wychowane przez te istoty. Magia dzieli się na różne żywioły, zależy wszystko od rodzaju smoka.
- Cześć jestem Aria – podbiegła do niej słodka, 18 –letnia dziewczyna z różowymi, długimi włosami. Jest to córka Mistrza Nastu Dragneel – legendarnego smoczego zabójcy, oraz Lucy Heartifillia – również byłej członkini tej Gildi, była ona Magiem Gwiezdnych Duchów. Dzięki kluczom mogła wezwać ducha który ją bronił, Gwiezdne Duchy to zazwyczaj znaki zodiaku. Sama Aria Dragneel została obdarowana magią ognistego smoczego zabójcy. W dzieciństwie również była uczona przez ognistego smoka, przez co jest równie jednym z najpotężniejszych magów na świecie.
- Ja Riri Dreyar – podała jej rękę również 18 –letnia dziewczyna. Riri jest magiem błyskawic, jest w stanie panować nad piorunami.
- Coś się stało że mnie szukasz? – założyła rękę na rękę Aria.
- Słyszałam o twoim ojcu, zawsze marzyłam aby dołączyć tutaj… ponoć masz bardzo dobre relacje z mistrzem – błagalnie spojrzała na nią – może byłaby szansa…
- Zawsze możesz się do nas przyłączyć! Czuj się jak w rodzinie – przytuliła ją różowa – oprowadzę cię po całym budynku i przedstawię wszystkim! Nawet jeśli jest z 100 osób, mamy całe życie na to! – objęła ją dziewczyna.
- Jesteś jak twój tata – szepnęła przerażona Riri.
- Ale cycki mam po mamie – puściła jej oczko Aria i zaczęła oprowadzać po budynku – więc to głownie pomieszczenie to taka jadalnia, wykorzystujemy to miejsce do picia
- Dajcie następne piwo! – krzyknęła znowu brunetka leżąca na stole.
- To jest Sherry Alberona, jest Magiem Gwiezdnych Duchów. Jakbyś widziała Gwiezdnego lwa to byś umarła! Słodki – pisnęła Aria bujając się na boki – nasz pijak oraz córka znanej Cany… która również cały czas piła
- Słyszałam o niej! Jest świetna! – Riri zaczęła machać brunetce.
- Co ty powiedziałeś?! – nagle nad głowami dziewczyn przeleciał miecz. Przerażona Riri odwróciła się widząc pewne kłócące się rodzeństwo.
- Oni tak zawsze, jest to Wendy i Kamiiru Scarlet, dzieci Erzy – wyjaśniła jej Aria.
- Tej Erzy?! – dziewczyna myślała ze się przesłyszała. Erza jest Świętym Mistrzem, byłym najlepszym wojownikiem z tej Gildi. Wendy jest ciemnowłosą 20-latką która jak jej matka jest rycerzem. Włada mieczami, umie przeobrażać zbroje oraz ma charakter przywódcy i każdy jej się boi. Natomiast Kamiiru to czerwono włosy również 20-latek. Jak jego siostra jest rycerzem, na szczęście ma naturę zabawnej i uśmiechniętej osoby. Rodzeństwo bardzo często się kłóci i rozwala całe pomieszczenie przez walki.
- Nie boje się ciebie! – Kamiiru wyczarował miecz i ustawił się w pozycji bojowej w stronę swojej siostry.
- Pożałujesz tego! – Wendy zmieniła zbroje, wyczarowała miecz i wtedy zaczęła się walka.
- Moje piwo! – krzyknęła Sherry kiedy rodzeństwo przewróciło stół do góry nogami.
- Chodźmy może dalej, zanim znowu ktoś zostanie poturbowany – Aria chwyciła szybko za rękę Riri prowadząc ją dalej – tamten z niebieskimi włosami to Loke Lockser, mega tajemniczy, mega śliczny oraz jest magiem wody i jest przeklęty… nie wkurzaj go bo zamienia się w demona – uśmiechnęła się szeroko.
- Nieźle – kiwnęła głową Riri – pewnie jest silny
- Pokonałam go w każdej walce – machnęła ręką różowa.
- Jet zakładaj ubrania! – Karen zaczęła bić blondyna po głowie książką. Karen McGarden to zielonowłosa 18-letnia dziewczyna. Jest magiem roślin oraz ma zdolności Rękopisu po swojej matce Levy McGarden. Rękopis pomaga jej na rozszyfrowanie różnych starożytnych pism oraz zaklęć. Jest dziewczyną nie tak bardzo inteligentną co jej mama. Natomiast Jet Dreyar to blondyn, mag światła który niekontrolowanie co chwilę ściąga bluzkę, tak samo jak jego kuzyn. Jet jest okropnym lalusiem, oraz kocha podrywać dziewczyny.
- Nigdy! – zaczął wymachiwać bluzką – podziwiajcie moje boskie ciało!
- Ogarnij się wreszcie – Karen goniła go po całym pomieszczeniu.
- Kuzyn ratuj! – blondyn schował się za pewnym chłopakiem. Charle Fullbuster jest kuzynem Jeta oraz jednym z najlepszych magów w grupie. Panuje on nad lodem, jest w stanie zamrozić wszystko.
- Ty też bez ubrań!? Jesteście zboczeni! – Karen zatrzymała się przed Charlym.
- Co?! – krzykną Charle patrząc w dół – czemu zawsze mi się to przytrafia…
- On spodni nie ma – Riri wskazała na chłopaka z śmiechem.
- Tak, tak… chodźmy już, błagam – Aria pociągnęła dziewczynę za rękę uciekając jak najszybciej. Jedyne co zostało to zaprowadzić dziewczynę do mistrza Fairy Tail. Jest to Mirajane Strauss, przepiękna dziewczyna która była wnuczką starego mistrza. Jest przemiłą osobą, aż trudno uwierzyć że kiedyś była zła.
- Miruś dawno cie nie widziałam! – krzyknęła Aria wchodząc do gabinetu – to jest Riri, chce dołączyć do nas
- Dzień Dobry – pomachała jej niewinnie dziewczyna.
- Jest jakaś szczególna magia którą władasz? – zapytała mistrzyni.
- Jestem Magiem Błyskawic – uśmiechnęła się szeroko Riri.
- Z przyjemnością przyjmiemy cię do Fairy Tail – Mira zabrała pieczątkę z ich logo i oznaczyła dziewczynę na ramieniu – teraz jesteś w naszej rodzinie
- Nie wierze! To było moje marzenie! – zaczęła skakać jak opętana.
- Ale i tak mnie nie pokonasz – wystawiła jej język Aria. W tej samej chwili jeden z mieczy Wendy przebił się do drzwi gabinetu.
- Znowu się kłócą?! Dostanę z nimi na głowę – krzyknęła Mirajane – Wendy! Kamiiru! – otworzyła drzwi, zabrała miecz i zaczęła iść w ich stronę.
- Witam w naszej zwariowanej rodzinie – podała jej rękę Aria – jeśli chcesz to chętnie cię przyjmiemy do mojej drużyny
- Naprawdę? – dziewczynie aż zabłysnęły oczy.
- To tylko najlepsza drużyna w całym Fairy Tail – machnęła ręką różowa – jest w niej Wendy, Charle, Jet, Kamiiru i ja – wskazała na siebie – nawet jeśli nie jestem w grupie S to i tak jestem najlepsza! Sama bym pokonała wszystkich, mam to po tacie – uśmiechnęła się. Do grupy S należą najlepsze osoby z całej Gildi. Musza się one wykazać siłą, inteligencją i powinny być doświadczone. Takie osoby mogą wykonywać misje o wiele trudniejsze oraz droższe, mają również własne pomieszczenie do którego nikt nie ma wstępu. Do grupy S należą Wendy, Kamiiru, Loke i kilku innych.
~*~
Dziewczyny udały się z powrotem do Sali głównej aby Aria mogła oprowadzić Riri po całej Gildi. Mimo tego że znają się pierwszy dzień, bardzo się polubiły. W połowie drogi Riri zatrzymała się przy wielkiej ścianie ogłoszeń.
- Musiałabym zarobić na mieszkanie… - zastanowiła się dziewczyna.
- Możesz mieszkać w żeńskim akademiku Fairy Tail, wszystkie dziewczyny tam mieszkają. Miesięcznie płaci się 40tyś kryształów – wyjaśniła jej Aria.
- Całkiem tanio, ale najpierw muszę zarobić – zacisnęła pięści – od czego by tu zacząć…
- Wybierz misje, i pójdziemy razem! Nie chce żadnej nagrody, cała powędruje do ciebie – przytuliła ją różowa.
- Jesteś świetna! A co z resztą drużyny… na pewno mnie chcecie? – Riri zaczęła bawić się palcami od dłoni.
- Pokochają cię! – Aria chwyciła ją za rękę i zaprowadziła do stolika gdzie siedziała Wendy, Kamiiru i Jet – ludzie to jest Riri, jest tutaj nowa i będzie z nami w drużynie
- Od kiedy ty nami rządzisz? – nagle za dziewczynami pojawił się Charle.
- Jakiś cud, nasz zboczeniec ma ubrania – założyła rękę na rękę Aria – zamknij się Charle, ty nie masz nic do gadania
- Odezwała się różowo-włosa idiotka – wystawił jej język. Nie minęła chwila a zaczęli ze sobą walczyć używając magii.
- Aż się napaliłam – zarzuciła grzywą – nawet powiedzenie mojego taty brzmi zboczono z moich ust – poprzez magie jej dłonie okryły się ogniem – chodź tu zboczeńcu
- Nie żyjesz za to! – ustawił się w odpowiedniej pozycji – magia tworzenia! – poprzez ręce wyczarował strzały oraz miecze z lodu i zaczął walczyć z dziewczyną.
- Są niesamowici – zaśmiała się Riri przyglądając się walce.
- Ich nie da się uspokoić, zawsze będą walczyć – dodała Wendy – miło cię poznać, cieszymy się ze dołączyłaś do naszej rodziny oraz drużyny – dziewczyny podały sobie ręce.
- To będzie niesamowite przeżycie dla ciebie – objął ją Jet uśmiechając się uwodzicielsko.
- Jet ogarnij się, Sherry zaraz cię zabije wzrokiem – uderzyła go w głowę Wendy.
- Racja! – Jet szybko się od niej odsuną.
- O co w tym chodzi? – spytała Riri wyczuwając dziwne napięcie pomiędzy tą parką.
- Sherry oraz Jet są ku sobie… ponoć w czasie jednej misji coś zaiskrzyło. Abyśmy nic nie zauważyli to Jet nadal udaje takiego podrywacza – wyjaśnił jej to Kamiiru.
- Loke pomóż, proszę! – koło niebieskowłosego zjawiła się Aria.
- Jestem magiem wody, raczej ci nie pomogę młoda – poklepał ją po głowie.
- Chciałam świeczki – dziewczyna zjadła ogień z świec, cała okryła się nim i znowu zaatakowała Charlego.
- Czym ona jest że je ogień?! To nienormalne! – krzyknęła Riri z przerażeniem.
- Taka magia smoczych zabójców, skoro Aria jest ognistym zabójcą ma płuca jak smok, może połykać ogień oraz wszystko co z nim związane co daje jej niesamowitą siłę! – Kamiiru zaczął pokazywać rysunki na tablicy i tłumaczyć wszystko ubrany jak profesor.
- Skąd zabrała się ta tablica?! – Riri znowu krzyknęła widząc co dzieje się w gildi.
- Co tutaj się dzieje?! Salamandrze… - w pomieszczeniu pojawił się Ivan Redfox. Aria również jak jej tata jest nazywana „Salamander”. Oznacza to że jest ona w połowie smokiem.
Ta osoba to Ivan, jest Magiem Żelaznego Zabójcy Smoków, pochłania metal, umie przeobrazić swoje ciało. Mimo strasznego wyglądu jest czasami miły, oraz kocha śpiewać blusa.
- Czarna Stal – szepnęła Aria podnosząc się z ziemi zaciskając zęby. „Czarna Stal” jest to przezwisko Ivana. Poprzez lekkomyślność, dziewczyna mimo młodego wieku wpada w kłopoty, nie umie dogadać się z członkami Fairy Tail oraz prowokuje do walki. Jest zbyt pewna siebie i uważa się za najlepszą.
- Jak wy się zachowujecie przy nowym członku gildi! Spokój albo ja się wami zajmę – wkurzona Wendy wstała – zbroja niebiańskiego koła – dziewczyna przemieniła swój codzienny strój na straszliwą zbroje, w tym samym czasie skierowała wszystkie ostrza na nich.
- Już jest zgoda! – Aria i Charle przytulili się do siebie.
- Założyłbyś koszulkę – przewróciła oczami różowa.
- Tak mi wygodniej – wystawił jej język. Chwile popatrzeli na siebie i z krzykiem uciekli, na policzkach każdego z nich można było zauważyć rumieńce.
- Ta dwójka cały czas się kłóci, ale w rzeczywistości coś ich ciągnie do siebie – Karen uderzyła leciutko Riri z łokcia – miło cię poznać
- Ciebie również – Riri uśmiechnęła się leciutko – właściwie dlaczego tak się kłócą?
- Każdy z nich ma zasadę aby być najlepszym, skoro również to ogień i lód… nic dziwnego że mają złe relacje ze sobą – westchnęła głośno Wendy.
- Chyba wiem jaką misje zabiorę jako pierwszą! – Riri podbiegła do tablicy, zerwała jedno ogłoszenie, dostała zezwolenie od mistrza i pobiegła do akademika.
Żeński Akademik Fairy Tail znajduje się niedaleko gildi, założona ona została ponieważ większość z członków nie ma rodziny, więc nie mają gdzie mieszkać.
- Nareszcie cisza i spokój, ci ludzie są jacyś dziwni – Riri otworzyła drzwi do pokoju i zastała… Arie?
- Cześć partnerko! – pomachała jej różowa – czekałam na ciebie!
- Co robisz w moim pokoju!? Wynoś się zboczeńcu! – krzyknęła przestraszona Riri.
- Spokojnie ja to nie Charle, chciałam się spytać czy wybrałaś zadanie… - założyła rękę na rękę.
- Aye! – podleciał do nich niebieski kot który miał skrzydła.
- Widzę latającego kota… - Riri zaskoczona usiadła na fotelu i zaczęła się wachlować - przez was mam halucynacje...
- Happy nie jest wymysłem, jest moim przyjacielem. Został on wykluty z jajka…
- Jajka? – spytała sarkastycznie Riri podnosząc brew do góry.
- Kiedy to mój tata go znalazł, myślał że to smok…
- Smok?
- Wtedy przyjaźnił się z Lissaną, która umarła ale żyje… bo poszła do innego wymiaru
- Innego wymiaru?
- Gdzie zamieniła się z swoją kopią!
- Kopią?
- No i wykluł się Happy, który jest latającym kotem mojego taty… oraz moim najlepszym przyjacielem!
- Wcale to nie było dziwne… - pokręciła głową Riri – zaraz głowa mi odleci
- To jest ta dziewczyna? Cześć jestem Happy, i nie martw się… tata Arii wchodził czasami do mieszkania jej mamy kiedy ona była naga… ja też tam byłem – uśmiechną się szeroko.
- Widzę że to rodzinne – zaśmiała się dziewczyna – czyli Natsu i Lucy… nawet moi rodzice mi o nich opowiadali, pozazdrościć
- Ty nawet nie chcesz wiedzieć jakie mi historie Happy z nimi naopowiadał, tata był niewyżyty a mama cały czas używała seksapilu którego nie miała! – chwyciła się za głowę przerażona Aria.
- Aye, sir – krzykną kot.
- To jakiś jego znak rozpoznawczy? – wskazała na Happiego, Riri.
- Pokaż mi lepiej jakie zadanie będzie do wykonania – Aria zabrała kartkę od dziewczyny – ochrona jakiegoś skarbu? Banalne, mogę zrobić z zamkniętymi oczami!
- Aye, bo to Aria! – Happy podniósł kciuk do góry.
- Jesteście siebie warci – uderzyła się w czoło Riri.
~*~
Następnego dnia Riri, Aria i Happy udali się na stracie kolejową gdzie mieli się udać do miasta gdzie przez ten dzień mają strzec skarbu. Dziewczyny zaczęły się wygłupiać, śmiać i cieszyć się z wszystkiego.
- O której wyruszamy? Ile można czekać? – spytał Charle czekając na dziewczyny z Jetem, Sherry i Kamiiru.
- Co wy tu robicie? – Riri do końca nie wiedziała co jest grane.
- Jesteśmy drużyną więc sobie pomagamy – uśmiechną się Jet.
- Ja po prostu nie miałam co robić – wzruszyła rękami Sherry.
- A Wendy? Gdzie ona jest? – dodała Aria zakładając rękę na rękę.
- Dostała misje od mistrza z Loke – odpowiedział Charle – boisz się że bez niej nie dasz rady
- Skoro jej nie ma nikt mnie nie powstrzyma aby z tobą walczyć! – różowa miała rzucić się na niego kiedy Riri ją zatrzymała.
- Dziękuje wam za pomoc, możemy ruszać razem! – zaśmiała się słodko Riri. Kiedy pociąg podjechał, wszyscy wsiedli do wyznaczonego wagonu ruszając prosto do miasta.
- Czyli mamy pilnować tylko skarbu? – podniósł brew Kamiiru.
- Wydawało mi się to łatwym zadaniem jak na pierwszy raz – odpowiedziała Riri – jej na pewno nic nie jest? – wskazała na ledwo żyjącą Arie.
- Ma chorobę lokomocyjną jak jej tata, to taki słaby punkt smoczych zabójców – zaśmiał się Happy.
- Żałosne… - skomentował to Charle uśmiechając się złowrogo.
- Zaraz… umrę – szepnęła dziewczyna zwijając się na siedzeniu.
- Tak w ogóle skąd znasz Fairy Tail? – zapytała Sherry.
- Więc wielokrotnie słyszałam tą nazwę od moich rodziców… ponoć mój tata był w tej gildzie, ale nie wiem czy to prawda – wyjaśniła im dziewczyna.
- Może ktoś go zna, powiedz jak ma na imię! – dodał Jet.
- Laxus Dreyar – powiedziała Riri. Wszyscy byli zaskoczeni tą odpowiedzią.
- Ten… Laxus? – Happy złapał za ramie dziewczynę – żartujesz?! Ten Laxus?!
- Ale o co chodzi? – zabrała rękę wystraszona.
- Laxus to jest wnuk byłego mistrza gildii, został uważany za najlepszego maga Fairy Tail w tamtym pokoleniu, nikt nie był w stanie go pokonać… mag błyskawic – wyjaśnił jej Kamiiru.
- Nie wiedziałam o tym, tata mi nigdy nic nie mówił – zdziwiła się Riri.
- Natsu wielokrotnie próbował go pokonać kiedy był młodszy, ale nigdy mu się nie udawało… dopiero wtedy jak całkowicie opanował swoją moc. Laxus miał być następnym mistrzem – dodał Happy.
- Jesteśmy już na miejscu, bieście różową i idziemy – kiedy pociąg się zatrzymał, Charle wstał i wyszedł z wagonu. Wszyscy znaleźli się w mieście Onibus, właśnie tam wojsko królewskie pilnuje bardzo ważnego skarbu. Tego dnia w czasie uroczystości cała straż jest proszona do zamku przez co nie ma kto pilnować skarbu.
- Nareszcie ląd – podniosła się z ziemi Aria – znam to miejsce… kiedyś tu byłam
- Zniszczyliśmy połowę miasta w czasie misji, już nie pamiętasz? – założył rękę na rękę Charle.
- Jakby to było jedyne miasto zniszczone przez walkę… - rozejrzała się dookoła – odbudowali je!
- Zgłośmy się do straży i zajmijmy miejsca – Sherry chwyciła Riri za rękę i zaczęła prowadzić w stronę centrum miasta.
- Pokręceni jesteście wszyscy – dodała dziewczyna – Kamiiru mnie cały czas pożera wzrokiem!
- Może mu się spodobałaś? – podniosła cwano brew Sherry – gdyby on mnie zauważał… - smutna spojrzała na Jeta który próbował rozdzielić Charlego od Arii.
- On też cię lubi, tak słyszałam – zaśmiała się dziewczyna – zagadaj, ja będę ich pilnować
- No dobrze, ale nie chcesz wiedzieć w co się pakujesz – Sherry zabrała Jeta na tyły a szczęśliwa Riri stanęła pomiędzy złą dwójką.
- Aria umieram z głodu… chodźmy coś zjeść – jękną Happy ledwo unosząc się w powietrzu.
- Też zgłodniałam – zastanowiła się chwile różowa – idźcie do skarbca! Z Happym dołączymy później! – krzyknęła do nich i odleciała unosząc się dzięki Kotowi.
- Na serio ona tyle je? – zaśmiała się Riri – tak w ogóle… czemu nie widziałam jeszcze mistrza Nastu i Lucy?
- To trochę długa historia… ale oni nie żyją – wzruszył ramionami Kamiiru.
- Więc dlaczego ona tutaj jest? Skąd zna tą magie? – założyła rękę na rękę idąc dalej.
- Wszystko zaczęło się 13 lat temu… mała Aria była wychowywana przez swoich rodziców w mieście gdzie znajduje się Gildia. Wszyscy sądzili że jak mama zostanie Magiem Gwiezdnych Duchów więc zostawiono jej klucze do bram. Pewnego dnia pojawiło się zło… - zaczął Charle.
- Naszą gildę zaatakował jakiś potwór… w tej bitwie zginęło dużo osób, również mój tata. Natsu i Lucy aby ratować miasto stracili życie – dodał Kamiiru.
- Aria została sama, wtedy ponoć przybył Igneel, jest to ojciec Nastu który jest Ognistym Królem Smoków, właśnie on odkrył w niej Magie Smoczego Zabójcy, wychował ją, ale pewnego dnia znikł… - dopowiedział Charle.
- Przyszła do Fairy Tail, opowiedziała o wszystkim jeszcze byłemu mistrzowi gildii który rozpoznał w niej córkę Natsu. Przyjęliśmy ją do naszej rodziny i zaopiekowaliśmy – Kamiiru cicho się zaśmiał.
- Sam wtedy już byłem w gildii, zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi… ale z czasem kłócimy się cały czas przez nasze charaktery, ale nigdy nie będę nienawidzić tej dziewczyny, zawsze będziemy razem pracować, śmiać się, kłócić i rozmawiać jak to przyjaciele  – kiwną głową mag lodu.
- Kiedy tylko Aria dowiedziała się ze jestem Magiem Gwiezdnych duchów, podarowała mi 10 złotych kluczy które zostawiła jej matka. Był to najpiękniejszy prezent na świecie ponieważ na świecie jest tylko 12 zodiakalnych złotych kluczy – Sherry objęła nas od tyłu rękami.
- Przyjęliśmy ją jak siostrę, jest naszą przyjaciółką na zawsze. Nawet jeśli jest jaka jest, to jest pomocna i opiekuńcza, zawsze o nas walczy – Jet zrobił dokładnie to samo i zaczął się śmiać.
- Nawet nie wiedziałam o tym wszystkim – zastanowiła się Riri.
- Jesteśmy już na miejscu, czas na zadanie – Kamiiru spojrzał na ogromny skarbiec.
~*~
W tym samym czasie Aria i Happy błądzili po mieście w poszukiwaniu reszty drużyny. Oczywiście nie pomyśleli o tym że nie wiedzą jak dojść do skarbca.
- Aria co teraz robimy? – zapytał zmęczony Happy.
- Musimy zapytać kogoś o drogę… - dziewczyna zatrzymała się nagle – czujesz to? Ciemna magia…
- Gdzie?! – rozejrzał się przerażony Happy.
- Wyczuwam jakąś ciemną magię… ktoś tutaj jest – Aria zaczęła biec kierując się za zapachem – Loke…
- On jest z Wendy na misji – wzruszył ramionami kot.
- Są tutaj, razem z Karen i Ivanem – różowa odwróciła się widząc przyjaciół – co tutaj robicie?
- Mistrz kazał nam przyjść ponieważ dostaje jakieś listy od króla że coś złego się tutaj dzieje – wyjaśniła jej Karen.
- Również wyczuwam tą magie… - dodała Wendy.
- Mój nos się nigdy nie myli, to jest gdzieś blisko – Aria zaczęła wszystkich prowadzić w miejsce skąd było czuć czarną magie.
- W ogóle czego mamy szukać?! – krzykną Loke biegnąc z resztą.
- Jeszcze nie wiem, ale coś czuje że powiązane jest to wszystko z naszą misją o pilnowaniu skarbu – zatrzymała się na chwilę Aria.
- Przecież to miasto nie ma za dużo skarbu, lepiej już by było iść coś ukraść w stolicy – wyjaśniła im Wendy.
- Chyba że oni nie chcą pieniędzy… to miasto słynie z magicznej energii która daje moc wszystkim urządzeniom tutaj, dlatego to miasto technologii. Gdyby ktoś ukradł to źródło energii, miałby moc która może rozwalić większość kraju! – krzyknęła Karen – musimy iść do skarbca, natychmiast!
- Nawet nie wiem gdzie on jest – założyła rękę na rękę Aria z zniesmaczoną miną.
- Co robiłaś zamiast iść za resztą?! – przymrużył oczy Ivan.
- Poszłam jeść – wystawiła im język dziewczyna – ale nie poddam się, ponieważ jestem niepokonana!
- Chodźcie za mną! Wiem gdzie skarbiec! – Wendy w tym czasie dowiedziała się od mieszkańców gdzie jest miejsce którego poszukują i wszyscy pobiegli za nią zostawiając złą Arię.
- Happy podrzucisz? – spytała błagalnie.
- Aye, sir! – kot chwycił dziewczynę i razem wznieśli się w powietrze.
~*~
W skarbcu reszta drużyny pilnowała złota i aby nikt nie przedostał się do środka. Bardzo znudzeni, niektórzy nawet zasypiali, Jet z Charle grali w karty raz po raz się rozbierając a Sherry wpatrywała się w blondyna jak w obraz.
- Nie wiedziałam że misje są takie nudne – położyła się na podłodze Riri – pomocy…
- Jak mamy ci pomóc? – spytał Jet, wtedy Riri zauważyła że razem w Charlim nie mają żądnych ubrań na sobie.
- Ubierzcie się! Widać wam ten tego! – zasłoniła oczy zawstydzona – jesteście okropni!
- Siema ludzie – do skarbca wbiegła Aria – wy znowu… gacie byście założyli – przewróciła oczami.
- Wam to nie przeszkadza? – Riri nie miała zamiaru otwierać oczu.
- Widząc ich prawie codziennie takich to się już przyzwyczailiśmy – machnęła ręką Sherry – traktujemy się jak rodzinę…
- Widok ich nago już też przestał działać – wskazał na dziewczyny Charle zakładając ubrania.
- Jesteście pokręceni! – jęknęła Riri odsłaniając oczy. Chwilę później zjawiła się Wendy, zaraz po niej Karen, Loke i Ivan.
- Co wy wszyscy tutaj robicie? – Kamiiru zaczął przecierać oczy budząc się z snu.
- Może coś złego się stać… musimy uważać – dodał Loke – prawdopodobnie ktoś chce wykraść magie która zasila miasto
- Niby kto by chciał to zrobić? – założył rękę na rękę Jet. W tym czasie nastąpił wybuch, w środku pojawiła się postać w kapturze. Było od niego czuć czarną magie… magie śmierci.
- Kim ty jesteś? – spytała wystraszona Karen chowając się za Ivanem.
- Nieważne kim jest, ale pokonamy tą osobę – Wendy razem z Kamiiru wyciągnęli miecze.
- Nas jest więcej! – Riri ustawiła się w pozycji bojowej – nie boimy się ciebie!
- Aria co jest? – Happy zauważył na twarzy różowej strach, zaczęła się cofać do tyłu.
- Dziewczyno to nie czas na żarty! Chodź tutaj! – krzyknął Ivan.
- Ona się boi?... przecież to nie Wendy – zastanowił się chwilę Charle. Ciało osoby w kapturze pochłoną mrok, wokół niego pojawiła się czarna mgła. Wszyscy obecni zaczęli się dusić i upadli na ziemie. Osoba zdjęła kaptur pokazując swoja twarz.
- Zeref… - szepnęła wystraszona Aria zasłaniając usta z strachu. Zeref jest najpotężniejszą osobą na świecie, ma przeszło 400lat, włada czarną magią i nikt nie jest w stanie go pokonać. Stworzył demony, klątwy i nieszczęścia które do tego czasu są na ziemi. Przez niego smoki wyginęły, zostało ich tylko kilka. Ukrywa się on w miejscach gdzie mroczne gildie go nie znajdą i nie wykorzystają do złych celów, wtedy wpada on w sen i budzi się kiedy na ziemi zaczyna pojawiać się gniew, kłótnie i chaos.
- Ty… - wskazał na Arie – Natus… - szepną zaciskając pięści – dlaczego mnie nie zabił?
- Co on mówi? Czego chcesz od niej?! – mgła leciutko opadła, drużyna resztkami sił była w stanie się podnieś.
- Natsu miał mnie zabić… sam zginą – odpowiedział Zeref.
- Ty go zabiłeś?! Zabiłeś mojego ojca! – krzyknęła dziewczyna rzucając się na niego. Jednym ruchem została odepchnięta i uderzyła w ścianę.
- Zostaw ją! – Charle również zaatakował, zaraz po nim Wendy, Kamiiru, Riri i reszta osób. Wszyscy podobnie jak różowa zostali odepchnięci.
- Miał wykąpać się w krwi… teraz świat zostanie opanowany przez mrok – po policzku Zerfa spłynęła łza. Nikt nie wiedział jak się zachować, każdy był zaskoczony tym.
- Zeref kiedyś prosił aby Natsu go zabił, ponieważ tylko on był w stanie go pokonać… aby uniknąć końca świata – wyjaśnił to Happy.
- Smoczy Zabójca kąpiąc się w krwi smoka sam się w niego zamienia… nie chciał być opętany przez złą magie jak twoja! – Aria podniosła się na równe nogi – on kochał tą gildie… to miasto… mamę… i mnie… dlatego nie chciał zamieniać się w bestie! – różowa znowu rzuciła się na niego, jednak Zeref znikł.
- Jak zawsze pojawia się i znika – Sherry i reszta podnieśli się.
- Ale o co tutaj chodzi?! Czemu on się pojawił! Co on chce od Arii! Zabije tego idiotę! – warknęła Riri.
- Spokojnie, zaraz rozwalisz budynek tymi piorunami – uspokoił ją Kamiiru – jego nie da się zabić
- Trzeba wrócić do gildii i zdać raport – Loke podszedł do Wendy, dotkną jej rany i próbował ją wyleczyć. Dzięki Magii Wody może uzdrawiać osoby ranne, potrzebuje tylko wody z której on jest zrobiony.
- Aria… - szepną Charle podchodząc do niej.
- Dajcie mi spokój – wytarła łzy i wybiegła z skarbca jak najszybciej.
- Przejdzie jej, nie martw się – szepnęła do Riri, Karen – ma czasami chwile załamania
- Ale teraz nas najbardziej potrzebuje, nie można zostawiać przyjaciół w potrzebie – powiedziała Riri.
- Czasami to jedyne rozwiązanie – dodał Jet – wracajmy już – kiwną ręką do wyjścia. Loke zabrał ranną Wendy na ręce, Sherry pomagała kulejącemu Jetowi a reszta nie była w stanie rozmawiać.
~*~
Miną tydzień od akcji z Zerfem, wszyscy już zapomnieli o tym i dobrze się bawili… wszyscy z wyjątkiem pewnej zagubionej dziewczyny.
- Uśmiechnij się Aria, bo wezwę Leo… - zaśmiała się Sherry machając kluczem, dziewczyna nic nie odpowiedziała – dobra… Złota Bramo Gwiezdnych Duchów, Leo! – przy dziewczynie pojawił się jeden z jej gwiezdnych duchów. Lew jest jednym z ważniejszych znaków zodiakalnych.
- Nie mogę pozwolić aby córka Lucy była smutna… Aria – objął ją ramieniem Leo – uśmiechnij się dla mnie – poprawił uwodzicielsko okulary.
- Zjeżdżaj – popchnęła go tak że spadł z krzesła – nie mam ochoty na nic
- Wiem że jest ci trudno, ale musisz żyć dalej! – przytuliła ją Riri – tylko mnie nie spychaj!
- Tata nie pokonał Zerfa, to było jego przeznaczenie… dziadek próbował go pokonać, tata… musze go zabić oddając swoje życie. Zabije smoka i wykąpie się w jego krwi – zacisnęła pięści Aria.
- Nawet nie próbuj! Zamienisz się w ciemnego smoka! – krzyknęła Sherry.
- Aria, znam twoich rodziców od dawna, Natsu by nie chciał abyś zabiła smoka… to twoja rodzina – wyjaśnił jej Leo – na świecie musi być zło
- On zabił moich rodziców! Ja mu tego nigdy nie wybaczę! – po policzku spłynęła jej łza.
- Tak beze mnie będziesz z nim walczyć… - założył rękę na rękę Charle – wstydziłabyś się
- To nie dotyczy się ciebie, to moje przeznaczenie – szepnęła smutna.
- Jak on idzie to ja też! – wskazała na siebie Riri.
- Tak samo ja i Wendy! – dodał Kamiiru.
- Młoda na mnie zawsze możesz liczyć – Loke zaczął niszczyć jej fryzurę.
- No i oczywiście bez nas też się nie ruszycie – Jet wskazał na wszystkich z śmiechem obejmując Sherry.
- Nie będę was narażać – szepnęła różowa.
- Zeref znowu uciekł, możliwe że pojawi się za jakieś 10 lat jak ostatnio, nie ma sensu go szukać – zaśmiała się Karen – czyli co robimy…
- Impreza! – krzyknęli wszyscy szczęśliwi.
- Dawajcie piwo i możemy się bawić! – dodała Sherry biegnąc po beczkę z piwem.
- Co ja mam z tą dziewczyną… - pokręcił głową Jet.
- Riri chyba już wiesz o co chodzi w tej gildii – objął ją i Arie, Charle – możemy zawsze na siebie liczyć, nie ważne jaki jest problem, nie ważne że się kłócimy… zawsze będziemy razem i będziemy walczyć o dobro – dodał rozbawiony.
- Ale nikt by się nie obraził jakbyś założył bluzkę – jęknęła Riri.
- Teraz ma chociaż spodenki – podszedł do dziewczyn Kamiiru z kuflami – nasze zdrowie!
- Zdrowie Fairy Tail! – krzyknęła Riri pijąc piwo.
- Nie deptajcie mi po Leo! – zaczęła panikować Sherry prawie się przewracając.
- Tylko Wendy jakaś w nie sosie… - wskazała na smutną brunetkę, Karen.
- Zostawcie to Lokiemu – puściła jej oczko Aria widząc że niebiesko włosy zbliża się do niej od tyłu próbując przytulić. Wendy wyczuwając że ktoś idzie, szybko chwyciła za miecz prawie trafiając Lokiego. Przestraszona jego obecnością przewróciła się wpadając na niego i zaczęli się śmiać.
- Są słodcy – pisnęła Karen.
- Idioto zakładaj koszulkę zanim będziesz mnie tulić! Zboczeniec! – zaczęła się rzucać Riri.
- Przyzwyczaimy ją do tego – zaśmiał się Jet.
- Chodźmy lepiej pić i tańczyć! – Sherry chwyciła za rękę Jeta i próbowała upić. Właśnie tak magowie z Fairy Tail są rozpoznawani i uważani za najlepszych w kraju… pokazują oni jaka więź jest między przyjaciółmi, że nigdy nie powinniśmy ich tracić oraz zawsze powinni się wspierać. Ta Gildia dowodzi że zawsze można mieć u nich wsparcie, mimo kłótni, wojen i walk między sobą… czym byłaby przyjaźń bez sprzeczek? U niektórych może wyjść coś więcej niż tylko przyjaźń.